Po raz pierwszy od 15 lat prezydent demokrata mianuje sędziego Sądu Najwyższego USA. Ta dożywotnia nominacja, praktycznie już zatwierdzona przez Senat, elektryzuje świat prawników. Sonia Sotomayor będzie pierwszą latynoską, trzecią kobietą i dwunastą zaledwie katoliczką wśród 110 sędziów Sądu Najwyższego w całej historii Stanów Zjednoczonych. Nominacja do najwyższej instancji sądowniczej USA może mieć większy wpływ na kierunek prawodawstwa niż ustawy uchwalane w Kongresie. Dlatego w Ameryce drobiazgowo bada się nie tylko życiorys i wypowiedzi nominatów, ale także ich voting pattern, sposób myślenia wyłaniający się z wyroków wydawanych w sądach niższych instancji.
W USA opinia publiczna lepiej niż u nas wie, iż law in action, prawo w działaniu, w konkretnych wyrokach, bywa istotniejsze niż law in books, czyli prawo zapisane w ustawach czy podręcznikach uniwersyteckich. Na przykład do dziś pamięta się Sotomayor, że 8 lat temu, na wykładzie na uniwersytecie w Berkeley w Kalifornii, powiedziała, iż „mądra Latynoska z bogactwem doświadczeń częściej wyciągnie właściwe wnioski niż biały mężczyzna, któremu los oszczędził takich przeżyć”. W tym wyznaniu Sotomayor zwracała uwagę na biedę, której doświadczyła jej portorykańska rodzina na nowojorskim Bronxie. Czy taka postawa nie odbije się na jej wyrokach sądowych? Kilku senatorów przyznało, że jako biali nie byli zachwyceni jej wyznaniem, a były marszałek Izby, znany prawicowy polityk Newt Gingrich powiedział wręcz, że Sotomayor jest rasistką, choć później się z tego wycofał.
Ale i teraz republikanie chcieli wykazać, że Sotomayor zawdzięcza swą nominację bardziej swemu portorykańskiemu pochodzeniu i płci niż kompetencjom prawniczym. Nadarzyła się okazja, bo akurat teraz Sąd Najwyższy zmienił decyzję w sprawie z 2003 r.