Żyją w rytmie wyznaczanym przez rozprawy. O tym, że w procesach Romualda Szeremietiewa, Marka Czekalskiego, w jednym z procesów Aleksandry Jakubowskiej i jednym Waldemara Matusewicza zapadły wyroki uniewinniające, praktycznie mało kto słyszał. Głośno było tylko o skazaniu Andrzeja Pęczaka. Pogodzili się z tym, że niezależnie od wyroków ich nazwiska już zawsze będą wiązać się z aferą.
Nie chcemy tu rozsądzać o ich winach, analizować przebiegu procesów. Interesuje nas społeczny odbiór tych postaci. Jak po aferze układa się ich życie polityczne, zawodowe, towarzyskie, rodzinne? Jaka jest mechanika infamii?
Masakra
Wybranych przez nas bohaterów łączyło jedno: przez lata działali w polityce, byli zahartowani w rozmaitych bojach; nikt z nich nie był jednak gotowy na to, co ich miało spotkać. – Wybuchowi afery towarzyszyła nieprawdopodobna wrzawa medialna. Mówiono o mnie wszędzie – wszędzie źle. To była masakra – wspomina Marek Czekalski, były prezydent Łodzi, który latem 2001 r. został aresztowany pod zarzutem korupcji.
Wcześniej mieli poczucie wpływu na to, co się wokół nich dzieje; czasami graniczące z poczuciem wszechmocy. Nagle tracili wpływ na cokolwiek. Przekonany o swojej niewinności Romuald Szeremietiew miał nadzieję, że sprawa szybko się wyjaśni i wszystko wróci do normy. Był wiceministrem obrony narodowej w rządzie AWS, gdy latem 2001 r. „Rzeczpospolita” napisała, że jego najbliższy współpracownik Zbigniew Farmus w jego imieniu żądał łapówek od koncernów zbrojeniowych w zamian za załatwianie zamówień. Szeremietiewowi dziennikarze zarzucili, że wydaje więcej, niż zarabia. – Zarzuty pod moim adresem uznałem za absurd. Byłem też pewny Zbyszka – mówi Szeremietiew.
Kilka dni po publikacji w spektakularnej akcji funkcjonariusze Urzędu Ochrony Państwa zatrzymali Farmusa na promie płynącym do Szwecji.