Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Archiwum Polityki

My mamy zegarki, oni mają czas

Interwencja w Afganistanie staje się powoli złą wojną, nawet jeśli brać pod uwagę tylko jej długość i zniszczenia, jakie to za sobą pociąga. Najwyższy czas zastanowić się, po co Polska
[rys.] MK/Polityka

W Afganistanie trwa nierówna walka. Po jednej stronie najpotężniejszy sojusz świata – myśliwce, bombowce, helikoptery, czołgi, pojazdy pancerne, broń rakietowa i setki tysięcy doskonale uzbrojonych i wyposażonych żołnierzy, po drugiej pospolite ruszenie talibów – przestarzała broń, kilkanaście tysięcy partyzantów i wciąż rosnąca liczba ofiar. Ilu jeszcze talibów musimy zabić, jakie ofiary musi ponieść afgańska ludność cywilna i ile lat musimy tam spędzić, aby dopiąć swego?

Od czasu, kiedy w Afganistanie po raz pierwszy pojawiły się zachodnie wojska, tamtejsza wojna całkowicie zmieniła swój charakter. Kiedy 7 października 2001 r. Amerykanie wchodzili do Afganistanu, chcieli złapać zleceniodawców zamachów na World Trade Center i ukarać tych, którzy dali im schronienie. Nikt nie zastanawiał się, co będzie dalej. W najgorszych scenariuszach – jeśli takie w ogóle istniały – nie przewidziano, że 8 lat później NATO będzie toczyć w Afganistanie regularną wojnę, w dodatku z perspektywą pozostania tam na co najmniej 8 kolejnych lat.

W tym miejscu trzeba przytoczyć jedną z mniej znanych myśli von Clausewitza. Myśl niełatwa, trzeba się w nią uważnie wczytać: „Pierwszym, najważniejszym, najbardziej decydującym sądem, jaki wydać powinien mąż stanu i wódz, jest uświadomienie sobie, czy zamierzoną wojnę trafnie przewiduje, czy też może uważa ją za coś takiego albo czy też nie pragnie jej uczynić czymś takim, czym wojna z natury danych okoliczności stać się nie może”.

W czasach Donalda Rumsfelda receptą na bezpieczeństwo Ameryki miała być overwhelming force, miażdżąca siła. Grzech pierworodny popełniony na początku wojny – nadużycie siły, brak wyobraźni, dążenie do zbrojnego narzucenia rozwiązania politycznego – ciąży do dzisiaj.

Polityka 33.2009 (2718) z dnia 15.08.2009; Świat; s. 66
Reklama