Archiwum Polityki

Taniec z kijami

Golf walczy o miejsce w sercach Polaków. Jak na razie bez oszałamiających efektów.

Golf zyskuje przy bliższym poznaniu. Począwszy od uczucia spełnienia i dzikiej satysfakcji, które ogarniają gracza po czystym uderzeniu – gdy każdy element w swingu (zamachu kijem) zadziałał jak należy i gdy piłka frunie pewnie, daleko, prosto jak po sznurku.

Ludzie odpowiedzialni za ustalanie golfowych reguł wiedzieli dobrze, jak uwieść świeżo upieczonych graczy. Wszystko przez handicap, czyli liczbę określającą umiejętności gracza. Niski handicap, jednocyfrowy, świadczy o tym, że jego posiadacz opanował sztukę gry niemal do perfekcji. Profesjonaliści posiadają handicap 0, w Polsce amatorzy zaczynają od 36. Cała moc handicapu wychodzi przy okazji zawodów. Wynik uzyskuje się po odjęciu handicapu od liczby uderzeń, jakimi pokonało się 18-dołkowe pole. Dzięki temu amator (pod warunkiem, że ma znakomity dzień) może ograć zawodowca (pod warunkiem, że ma dzień nieco słabszy). I to jest dopiero frajda.

Swingujący pianista

Jeszcze kilkanaście lat temu wydawało się, że Polacy pokochają golfa miłością pierwszą i stanie się on kolejnym sportem narodowym. – Byłem święcie przekonany, że najdalej do 2010 r. powstanie w Polsce setka pól. Z wielu powodów: było gdzie budować, było kogo zatrudnić, teoretycznie miał kto grać. Jak na razie tych 18-dołkowych, mistrzowskich, jest 15 – mówi Janusz Herburt-Hewell, były dziennikarz „Głosu Ameryki”, dziś właściciel pola treningowego, tzw. driving range, w warszawskim Wilanowie.

Na optymizm składały się czynniki wymierne, ale nie tylko. Po pierwsze, za komuny golf był owocem zakazanym, szkodliwością dorównującym tylko coca-coli i stonce, po drugie, Polak, notorycznie doświadczający rozczarowań jako kibic, miał szansę ze względu na system handicapowy na własnej skórze przekonać się, jakie to uczucie wygrać z lepszym od siebie.

Polityka 33.2009 (2718) z dnia 15.08.2009; Ludzie i obyczaje; s. 72
Reklama