Proces integracji europejskiej był od początku projektem oświeconych elit marzących o Stanach Zjednoczonych Europy. Wraz z coraz silniejszą obecnością Unii w życiu jej obywateli, elitarny charakter projektu stawał pod znakiem zapytania. Rozczarowania Europą miały różne źródła: pogarszające się wyniki gospodarcze, ogólny spadek zaufania do instytucji europejskich, obawa przed globalizacją, ksenofobią czy obecny strach przed kryzysem. Przyczyny te miały jednak niewielki związek z kwestią mandatu demokratycznego Wspólnoty. Unijna Europa jest bowiem solidnie zakorzeniona w procedurach demokratycznych. Parlament będzie wkrótce ponownie wybierany przez obywateli Unii w bezpośrednich wyborach; najwyższą instancją UE jest jej Rada, w której zasiadają głowy państw i szefowie rządów krajów członkowskich; Komisję Europejską powołują państwa członkowskie wespół z Parlamentem Europejskim. Można wiec mówić o „deficycie demokratycznym” tylko z perspektywy ideału Unii jako coraz silniej zintegrowanej, federalizującej się wspólnoty politycznej, systematycznie przejmującej kompetencje państw narodowych. Jednak ideał taki żywią dziś coraz węższe elity europejskie. Dlatego też w istocie problemem nie jest ów nadmiernie rozreklamowany „deficyt demokratyczny”, lecz kwestia prawomocności, legitymacji samej Unii Europejskiej; zaufania do niej obywateli, które paradoksalnie wraz z czasem słabło, a nie ulegało wzmocnieniu.
Wspólnota
U swoich początków projekt europejskiej integracji – mimo elitarnego charakteru – miał silne społeczne zakorzenienie wynikające ze strachu przed wojną, niestabilnością, z obawy przed skrajnym nacjonalizmem, który zalał Europę w okresie międzywojnia, przed pokusą totalitarną, brunatną, czarną i czerwoną, przed możliwym powrotem imperialnych ambicji Niemiec i przed realnym zagrożeniem ze strony ZSRR.