Stodoła Ryszarda Nideckiego stoi na ziemiach byłego Cesarstwa Austro-Węgierskiego, a dom – Cesarstwa Rosyjskiego. Terytoria mocarstw rozdzielał niepozorny potok Kluczwoda. Ponieważ do zameldowania liczy się położenie domu, pan Ryszard zaliczałby się w poczet poddanych Romanowów. Przedkładając jednakże osobiste sympatie i umiłowanie galicyjskiej wolności ponad wyroki historii i administracji, Nidecki kazał się sportretować w mundurze austriackiego szwoleżera, a na ścianie powiesił podobiznę miłościwego cesarza Franciszka Józefa.
– Jesteśmy na granicy dwóch gmin – komentuje sytuację na swoich włościach Nidecki. I ubrany w podkoszulkę ze szczerzącym kły Leninem (autorstwa Andrzeja Mleczki) rozmyśla, czy warto postarać się jeszcze o wizerunek cara.
Gdzie kluczy Kluczwoda
Potok Kluczwoda, niegdyś strategiczny punkt odnotowany na każdej mapie C.K. Austro-Węgier i Imperium Rosyjskiego, pilnie strzeżony, w zamyśle nie do przebycia, o świetliście zapowiadającej się karierze Ważnej Rzeki Granicznej, dzisiaj skromnie wyznacza miejsce styku gmin Wielka Wieś i Zelków (kilkanaście kilometrów na północ od Krakowa). Ten styk wciąż jest problemem.
Najgorzej jest z drogą, która biegnie przed posesją. Gdy patrzy się na nią, stojąc plecami do domu Romanowów i stodoły Habsburgów, na prawo od strumienia wysypuje ją żwirkiem Wielka Wieś, a na lewo Zelków. – Nic ich nie obchodzi. Tu jest bałagan, rzeka zanieczyszczona, mostek się wali. Co roku czekam na sprzątanie świata, kiedy dzieci idą, jak na wybawienie.
Dolinę Kluczwody odwiedzają tłumy. Gdy przychodzi weekend albo wakacje, nie ma gdzie zaparkować samochodu. Turyści przekraczają strumyk jednym skokiem, po drewnianej deseczce-mostku, na rowerach lub po prostu wchodzą do wody.