Archiwum Polityki

Czas asa

O Michale Bąkiewiczu mówią: as z rękawa. Na trwających właśnie mistrzostwach Europy siatkarzy w Turcji trener będzie go musiał często wyciągać.

Pasowanie na asa odbywa się na ogół w następujących okolicznościach: zespół pęka, z przyjęciem piłki jest marnie, zagrywka nie robi na rywalach żadnego wrażenia, więc trener decyduje się posłać w bój zawodnika, który ma odwrócić kartę i dać dobry przykład. Ten wchodzi i robi, co ma przykazane – serwuje z prędkością światła, przyjmuje każdą piłkę z aptekarską dokładnością, rozgrywający dostaje ją jak na tacy, punkt jest formalnością. Wraca spokój, pewność ruchów, nogi przestają drżeć.

Takich siatkarzy cenią fachowcy, ale oku kibica ich znaczenie na ogół umyka. Bąkiewicz nie funkcjonuje w szerszej świadomości jako jeden z najlepszych polskich przyjmujących. Jeśli już coś się z nim kojarzy, to asy serwisowe, po których demonstruje swój firmowy gest – wyrzut przed siebie zaciśniętych pięści, przy akompaniamencie bojowego okrzyku. – Michał to najlepszy siatkarz zadaniowy, jakiego w życiu widziałem. Obejrzałem wiele meczów z jego udziałem i na palcach jednej ręki mogę policzyć te, w których wchodząc z ławki nie dał rady pomóc drużynie – twierdzi Wojciech Drzyzga, były zawodnik i trener, obecnie komentator telewizyjny.

Nie każdy się nadaje na zadaniowego. Preferowany typ: twardziel, walczak, pozytywnie obojętny. Trzeba szykować się na to, że wezwanie od trenera przyjdzie, gdy wynik będzie na ostrzu noża. – Trudno o bardziej niewdzięczną rolę. Wchodzi się po to, żeby pomóc. Jak się nie uda, jest się pierwszym winnym – uważa Alojzy Świderek, za czasów Raula Lozano drugi trener reprezentacji.

Przez ponad dziesięć lat zawodowej kariery Bąkiewicz zdążył zapracować na opinię takiego, co to niestraszne mu żadne wyzwanie. Na mistrzostwach świata w Japonii, trzy lata temu, gdzie Polacy zdobyli srebrny medal, wchodził w trudnych momentach i nie zawodził.

Polityka 36.2009 (2721) z dnia 05.09.2009; Ludzie i obyczaje; s. 82
Reklama