Bognę, psycholożkę, dziś przed czterdziestką, z Tomaszem zeswatali znajomi. Wszystkim się wydawało, że do siebie pasują: rówieśnicy, inteligentni, wykształceni, ustawieni zawodowo. Lubili podobne filmy i mieli poczucie humoru. Przez które, mówi Bogna, spędzili ze sobą o kilka lat więcej, niż powinni. Ujęło ją, gdy wymyślił, żeby na drugą randkę pójść na wystawę peruk, ot, cudowny absurd. Tyle że nie poszli, bo on w końcu nie zdążył kupić biletów. Dziś Bogna uważa, że ich rozwód był właściwie przesądzony w dniu ślubu. Ale w tamtą sierpniową sobotę w urzędzie po prostu nie chciała widzieć, że Tomasz na żadnej płaszczyźnie nie jest dla niej partnerem.
Psychologowie kłopoty współczesnych związków tłumaczą tak: nadal dobieramy się w pary według XX-wiecznych kryteriów, które podpowiada nam społeczeństwo. Te kryteria można opisać jako obiektywne, ale dość powierzchowne podobieństwa. Sęk w tym, że dziś te obiektywne podobieństwa mają mały wpływ na to, czy uda się wspólnie i szczęśliwie przeżyć życie. Jednocześnie tak zwane obiektywne okoliczności – bariery ekonomiczne, obyczajowe – przestały nas powstrzymywać przed rozstaniem. Po cechach, które rzeczywiście pomagają wytrwać razem, na razie nie umiemy się rozpoznawać.
I tak w życiu uczuciowym Polaków dokonuje się rewolucja. Dziwna, bo zaczyna się od końca: nie od budowania związków, lecz od rozstań.
Chłopcy z naszej ulicy
Informacje, że wzorcowym modelem wspólnego pożycia jest związek partnerski, zakładający dążenie do pełnej realizacji kobiety i mężczyzny oraz dojrzałą więź emocjonalną między nimi, powoli docierają do świadomości Polaków. Do nowoczesnego modelu związku przekonało się prawie 40 proc. z nas. A w każdym razie tylu pytanych w badaniu TNS OBOP z 2007 r. „Polacy o relacjach partnerskich w związkach” odpowiedziało, że partnerstwo przynosi korzyści.