Po 20 latach znów zobaczyliśmy w Sejmie legendarny gest Tadeusza Mazowieckiego: słynne V, od którego symbolicznie zaczęła się historia wolnej III Rzeczpospolitej. „Nasz Premier”, jak nazwał Tadeusza Mazowieckiego premier Donald Tusk, wysłuchując owacji sali, po paru chwilach złączył palce: gest Victorii zmienił się w mimowolny gest napomnienia.
Uroczystości 20-lecia „pierwszego niekomunistycznego rządu” boleśnie przypominają, jak bardzo w ciągu tych dwóch dekad popsuła się jakość polskich polityków i polityki. Można to, oczywiście, nazwać normalnością, w kontraście do tamtych niezwykłych, groźnych i romantycznych czasów. Werbalna agresja, populizm, partyjniactwo to codzienność polityki, nie tylko zresztą w Polsce. Na tym tle ekipa Mazowieckiego (z Kuroniem, Balcerowiczem, Geremkiem i tylu innymi wybitnymi postaciami w rządzie i na zapleczu) jawi się dziś jak wyrzut sumienia. Można teraz wobec tej ekipy wygłaszać różne krytyczne opinie, tym dosadniejsze, im bardziej oderwane od historycznego kontekstu – jak w swoim zgryźliwym liście gratulacyjnym uczynił Lech Kaczyński – ale nikt uczciwy nie odbierze „ludziom Mazowieckiego” odwagi, wyobraźni, determinacji, etosu służby publicznej. Mamy w naszej najnowszej historii standard, do którego warto się odwoływać.
A błędy? Dobrze, że Jerzy Buzek przypomniał w Sejmie, iż wtedy byliśmy pierwsi i przez długi czas osamotnieni, że zmagając się z najcięższym w historii kryzysem, musieliśmy od podstaw zbudować rynkową gospodarkę i instytucje demokratycznego państwa, nie mając ani doświadczenia, ani żadnego sprawdzonego modelu transformacji. Jeśli pamiętamy, gdzie i w jakim stanie byliśmy wtedy i gdzie jesteśmy teraz, trzeba powiedzieć, że udało się nadzwyczajnie. A Tadeusz Mazowiecki okazał się naszym mężem opatrznościowym.