Archiwum Polityki

Jakim traktatem po traktacie

Irlandczycy – przestraszeni kryzysem – uświadomili sobie, że samodzielne wyczyny na linii autowej Europy są zbyt ryzykowne i w poprawkowym referendum zagłosowali za traktatem lizbońskim. Z ociągających się zostali tylko prezydenci Polski i Czech. Prezydent Kaczyński już chyba nie ma argumentów na „nie”, prezydent Klaus jest, niestety, nieprzewidywalny. Ale jest już bardzo blisko, aby nowy traktat, który wzmacnia Unię i pozwala w przyszłości na jej rozszerzenie, wszedł w życie.

Jednak nie ma co ukrywać: entuzjazm europejski gdzieś się ulotnił, „moment traktatowy” przeminął. Przecież zręby obecnego traktatu powstały na początku dekady, kiedy nie tylko Europa, ale i świat był inny. Wielu problemów w ogóle nie było w polu widzenia, na przykład dopiero ostatnio więcej uwagi skierowano na bezpieczeństwo energetyczne. Zupełnie nowe realia stworzył kryzys: dziś widać, że nie da się go pokonać w pojedynkę. A ponieważ życie polityczne i gospodarcze nie zna pustki, to w pewien sposób grupa G20 weszła w miejsce Unii, przejęła inicjatywę, stała się regulatorem polityki w skali szerszej, nie tylko europejskiej. Wieloletnie kiszenie się z traktatem w Unii dodatkowo osłabiło wolę działania. Kariera G20 pokazuje, że polityczna wola działania jest ważniejsza niż instytucje. Ta grupa nie ma ani traktatów, ani referendów i ratyfikacji, ani nawet formalnej struktury: ale chce koordynować działania rządów. To tu zapadną uzgodnienia bardzo ważne także dla Unii.

Jak nowy traktat będzie pasował do nowej rzeczywistości? Wiele spraw otwiera, ale ich nie przesądza. Jakim autorytetem będą się cieszyły nowe stanowiska: „prezydenta” Unii i „ministra” spraw zagranicznych? Jak Parlament Europejski wykorzysta swoją nową pozycję?

Polityka 41.2009 (2726) z dnia 10.10.2009; Flesz. Ludzie i wydarzenia; s. 10
Reklama