Archiwum Polityki

Dystrykt 9

Debiut reżyserski Neilla Blomkampa z RPA „Dystrykt 9” przeszedłby zapewne bez echa, gdyby nie wsparcie udzielone przez Petera Jacksona. Słynny ekranizator tolkienowskiej trylogii wystąpił tu w roli producenta, co sprytnie podchwycili dystrybutorzy, reklamując film jako jego kolejne autorskie dzieło, bez wymieniania, kto jest reżyserem. Jest to zaskakujące widowisko, nietypowe jak na standardy science fiction, bo utrzymane w konwencji dokudramy albo telewizyjnego reportażu. Realizm mocno kontrastuje z pałętającymi się na ekranie kosmitami, przypominającymi modliszkowate robale. Obcy, choć handlują kosmiczną bronią, skłonności agresywnych nie przejawiają, wydają się nawet dziwnie otępiali, łatwo popadają w narkomanię i generalnie dają się wykorzystywać Ziemianom, którzy zamykają ich w gettach, karmią kocim żarciem i traktują jak niechcianych imigrantów. Do połowy filmu odnosi się wrażenie, że to coś w rodzaju satyry na dyskryminację, uprzedzenia etniczne, konflikty rasowe, potem jednak okazuje się, że historyjka zmierza w kierunku doskonale wszystkim znanym. Chodzi o tożsamość człowieka, którego DNA zostaje przypadkowo zmienione, co powoduje, że przekształca się on w monstrum nienależące do żadnego ze światów. Nic dziwnego, że natychmiast pojawiły się skojarzenia z „Łowcą androidów”, gdzie również zostało postawione pytanie o granice człowieczeństwa. Bardziej skomplikowane kwestie Blomkamp zostawił sobie do rozwiązania na potem. Zgodnie z daną przez bohatera obietnicą (powróci do ludzkiej postaci, gdy kosmici przywiozą mu lekarstwo), niechybnie zostanie nakręcony sequel. Miejmy nadzieję, że inteligentniejszy i nie tak kiczowaty.

Polityka 41.2009 (2726) z dnia 10.10.2009; Kultura; s. 50
Reklama