„Wprost”, powołując się na CBA, opisało aferę stoczniową, „Gazeta Wyborcza” zaś, powołując się na ABW, opisała aferę rakietową. W najwięk szym skrócie: handlarz bronią, który w imieniu Katarczyków stanął do nieudanego przetargu o polskie stocznie (afera stoczniowa), to ten sam Abdul El-Assir, który w 2007 r. poleciał do Tbilisi z zastępcą szefa Kancelarii Prezydenckiej Robertem Drabą, by sprzedawać Gruzinom polskie rakiety Grom. Zbigniew Wassermann, który dziś piętnuje rząd za negocjowanie ze znanym w świecie aferzystą, w 2007 r. sam sprawdzał go w ABW na krótko przed wyjazdem prezydenckiej delegacji do Gruzji (afera rakietowa).
Afera to, oczywiście, określenie umowne – tak nazywamy w Polsce zbiór przypadkowych poszlak, nieugruntowanych podejrzeń i daleko idących oskarżeń, które kilka dni zajmują media, przez kilka miesięcy absorbują prokuraturę, by kilka lat później skończyć się serią umorzeń lub uniewinnień. Jeśli w sprawie rakiet jest jakiś wątek wymagający wyjaśnienia, to nie hipokryzja Wassermanna ani uczciwość El-Assira, tylko rola Pałacu Prezydenckiego w eksporcie broni do Gruzji. Co robił zastępca szefa kancelarii Lecha Kaczyńskiego u boku handlarza bronią w drodze do Tbilisi? I co myśleli sobie urzędnicy głowy państwa, firmując zbrojenie Gruzji na rok przed wojną z Rosją? Myśleli chyba niewiele, skoro była szefowa gabinetu prezydenta Elżbieta Jakubiak nazywa dziś całą sprawę „powrotem do polityki jagiellońskiej”.
Jeśli już zdecydowano się na tak ryzykowną akcję, należało dopilnować, by ślad po niej nie pozostał. Tymczasem Rosjanie przechwycili polskie rakiety jeszcze przed wojną, a teraz polskie służby dostarczyły już drugiego dowodu na udział polityków w całej operacji. Robert Draba, który odszedł z kancelarii miesiąc po tym, jak „Rzeczpospolita” po raz pierwszy opisała jego podróż do Tbilisi, dziś zasiada w radzie nadzorczej firmy telekomunikacyjnej u boku brata El-Assira.