Wiele znanych osób odważyło się pokazać tę chorobę z własnej perspektywy. Sędzia Janusz Łętowski już 16 lat temu opublikował w „Twoim Stylu” wyznania pod tytułem „Polubić Parkinsona”, a nasz redakcyjny kolega Andrzej K. Wróblewski równie przejmująco opisał w „Polityce” w 2002 r. historię swych zmagań z „drżeniem rąk i ołowiem w butach”. Można przywołać także to, co dla upowszechnienia problemów chorych zrobił światowej sławy pięściarz Muhammad Ali, gdy drżącymi rękami rozpalał znicz olimpijski w Atlancie w 1996 r., oraz Jan Paweł II, z pokorą znoszący publicznie trudy choroby, którą trafnie opisał już w 1817 r. James Parkinson. (Ten nieznany wcześniej lekarz z Londynu opublikował pierwszą pracę na temat drżączki poraźnej i przedstawił w niej to, co zaobserwował u sześciu osób, z których dwie widział tylko na ulicy: „Mimowolne drżenie w częściach ciała, które same nie wykonują żadnych ruchów, kiedy są podparte. Z dążeniem, by tułów pochylić do przodu i z chodu przejść do biegu. Nienaruszone pozostają zmysły i rozum”).
Parkinson miał więc i ma swoich wielkich ambasadorów. Można by sądzić, że dzięki nim chorzy nie muszą czuć wstydu ani upokorzenia. Nic z tego. Jerzy Łukasiewicz, założyciel i przewodniczący Fundacji Żyć z Chorobą Parkinsona, sam od 16 lat nią dotknięty, wie, jak trudno namówić kogokolwiek ze znajomych do opowiedzenia o ich problemach. – Wstydzą się, czują się upokorzeni. To najgorsza rzecz: zachować jasny umysł i obserwować własne ciało ogarnięte postępującą niemocą.
Fundacja wydała dla chorych i ich rodzin komplet broszur: „O chorobie Parkinsona mówią sami chorzy” (a jednak czasem dają się namówić!), „Powiedz, jak ci pomóc”, „Jak żyć z chorobą Parkinsona”.