Urodził się w 1798 r. w Nowogródku albo w Zaosiu. Badaczom nie udało się tego ustalić. Ojciec: Mikołaj Mickiewicz, prawnik, prowincjonalny kauzyperda, zajmujący się podejrzanymi procesami.
Na początku XIX w. szlachta polska musiała udowadniać swoje szlachectwo. Był to rodzaj represji wymyślonych przez carat, by zmniejszyć jej liczebność. Zagrożenie wojskiem (chłopów obowiązywała aż 25-letnia służba) powodowało, że masowo stawano przed sądami, by udowadnić swe szlacheckie pochodzenie. W tej epoce wiele rodzin szlacheckich utraciło swoje prawa przez zaniechanie lub niemożność udokumentowania genealogii, a że natura próżni nie lubi, przy okazji weszło do stanu szlacheckiego sporo zamożniejszych mieszczan i chłopów.
Udowadnianiem szlacheckiego pochodzenia zajmował się właśnie Mikołaj Mickiewicz. Przy okazji i swoje udowadniał – dwukrotnie negowano szlacheckie korzenie rodziny Mickiewiczów. Drobna to bowiem była szlachta. Ojciec Mikołaja, Jakub, ledwo piśmienny, ożenił się bogato, co zdaje się zdecydowało o awansie całej rodziny i pozwoliło Mikołajowi skończyć studia.
Mickiewiczowie był to ród krewki, skory i do szabli, i do szklanki. Jak odnotowały annały, dwaj stryjeczni dziadkowie poety zginęli w bójkach. Jeden z nich, Bazyli, z ręki swojego wspólnika w różnych łajdackich przedsięwzięciach, niejakiego Jana Saplicy.
Matką poety była Barbara z Majewskich, córka ekonoma. Niezbyt to wysoka parantela. Kobieta ta intrygowała zawsze biografów, ponieważ stugębna plotka głosiła, że była frankistką, czyli Żydówką.
Matka naszego narodowego wieszcza Żydówką? Coś strasznego!! – wykrzykiwali dziewiętnastowieczni mieszczanie. I nie dopuszczali tego do wiadomości i świadomości.