Nadszedł czas – to znaczyło zatem, że oto po raz pierwszy Akademia uhonorowała najważniejszym wyróżnieniem amerykańskiego przemysłu filmowego kobietę. W dotychczasowej historii Oscarów nigdy to się nie zdarzyło z bardzo zasadniczego powodu, mianowicie reżyserki (nie brzmi to najlepiej, prawda?) z reguły pomijane były już na etapie nominacji. Bigelow jest dopiero czwartą kobietą ubiegającą się o najwyższe nagrody. Nic dziwnego, że w prasie amerykańskiej poświęcono sprawie sporo miejsca, pisząc o seksizmie w branży filmowej. Wprawdzie pomysł wprowadzenia parytetów jeszcze się nie pojawił, ale przynajmniej pochylono się nad losem pań stających za kamerą i przeciwstawiających się męskiej dominacji.
Przedoscarowa rywalizacja filmu Kathryn Bigelow z „Avatarem” (obydwa tytuły dostały po 9 nominacji) miała jeszcze dodatkowy podtekst. Otóż reżyserka jest byłą żoną Jamesa Camerona, więc media podgrzewały emocje, pisząc o pojedynku rozwiedzionych małżonków. W istocie, w tym zderzeniu wcale nie najważniejsze były osobiste porachunki, lecz dwie przeciwstawne formuły współczesnego kina. „Avatar” to superprodukcja, na którą wydano ponoć aż pół miliarda dolarów, zresztą nakłady się szybko zwróciły – już dziś oblicza się, że to najbardziej dochodowy film w historii kina. Tymczasem „Hurt Locker.