Archiwum Polityki

Obaj się nadają

W niedzielnej debacie kandydatów Platformy na prezydenta były dwa momenty, kiedy można się było dowiedzieć czegoś względnie nowego. Radosław Sikorski nieoczekiwanie zaczął kokietować zwolenników kary śmierci, kiedy dał do zrozumienia, że są tacy, którym się ona należy, a kary takiej w Polsce nie ma tylko z powodu podpisanych konwencji. Bronisław Komorowski natomiast, zupełnie niesprowokowany, wdał się w koszmarne dla jego wizerunku rozważania o tym, jak to państwo ma decydować, kto zasługuje na sfinansowanie z budżetu zapłodnienia in vitro. Komorowski nie chciał wyraźnie powiedzieć, że chodzi mu o małżeństwa, aby nie zrazić osób w wolnych związkach, ale w efekcie wyszło na to, że proponuje jakąś dziwaczną prokreacyjną inżynierię społeczną, choć zapewne nie miał takich intencji.

Kandydaci po raz kolejny zaznaczyli różnice w koncepcji prezydentury. Sikorski chce formuły minimalistycznej, tylko reprezentowania ustalonej przez rząd polityki zagranicznej na zewnątrz oraz objęcia pieczą spraw obronności. Twierdzi, że w rządzenie nie zamierza się wtrącać, a z prawa weta korzystać wyjątkowo. Niemniej, to właśnie polityka zagraniczna była źródłem najbardziej widowiskowych konfliktów Kaczyńskiego z Tuskiem, a spory o nominacje generalskie i działalność prezydenckiego BBN też wielokrotnie psuły atmosferę.

Komorowski wyraźnie zaś chce prezydentury aktywnej w kraju, zamierza współtworzyć politykę społeczną i gospodarczą, ale zarazem „nie dzielić, a łączyć”. Czy to oznacza także nachylanie się do postulatów opozycji, czego Lech Kaczyński nie robił nigdy, kiedy rządziła partia jego brata? Czy Komorowski zachowuje dla siebie przywilej oceniania twórczości legislacyjnej rządu?

Obaj kandydaci usiłowali budować swoje wizje na kontrze do obecnej prezydentury, która zrobiła z tego urzędu instytucję uciążliwą, męczącą, bez blasku.

Polityka 13.2010 (2749) z dnia 27.03.2010; Flesz. Ludzie i wydarzenia; s. 6
Reklama