Jakaż to dla mnie nobilitacja! Nareszcie zostałem zaproszony do salonu. Przyszła koza do woza. Przecież to w czasie IV RP, po skoku PiS and Company na media publiczne, przeprowadzono tam czystkę od góry do dołu, nie wyłączając strażników, a także współpracowników zewnętrznych, takich jak ja, zapraszanych dawniej okazjonalnie do programu. W latach 2005–2010 nie byłem ani razu na Woronicza, na Malczewskiego ani na Myśliwieckiej (pomijam Studio Muzyczne im. Agnieszki Osieckiej). Zaproszenie do dyskusji o filmie „Towarzysz generał” pomijam. Nie mieściłem się w pluralizmie odzyskanych dla społeczeństwa mediów publicznych. To na łamach świętej pamięci „Dziennika IV RP” ukazał się apel, żeby mnie wyrzucić nawet z ojczystej „Polityki” i nie zapraszać do żadnych mediów.
Gdy więc teraz dyrektor Sobala zaprosił mnie do Trójki, zapewniając, że u niego żadnych list proskrypcyjnych nie ma (zapraszał mnie także przed laty, nawet do franciszkańskiej telewizji Puls), odczułem pewną satysfakcję. Patrzcie, proszę – chcieli mnie zniszczyć, a teraz przywracają mnie do łask pod warunkiem, że zgodzę się „zrównoważyć” P.P. Sakiewicza, Janeckiego i sztafetę „Rzeczpospolitej”, która będzie biegać na piątkowej zmianie.