To prawda, że kubański rząd zaprosił niedawno na wyspę ponad 200 spółek joint ventures – mówił amerykański konsultant biznesowy Kirby Jones, rozpoczynając amerykańsko-kubańskie spotkanie w meksykańskim Cancún – tyle że w żadnej z nich nie było amerykańskiego kapitału. Dlatego Jones studził nadzieję amerykańskich przedsiębiorców, którzy podobnie jak turyści z USA chcieliby jak najszybciej zaistnieć na kubańskim rynku. Trwające od blisko pół wieku amerykańskie embargo na handel i na podróże na Kubę pozbawiło Amerykanów sporych zysków. Na wyspie działa ponad pół tysiąca rozmaitych biur podróży i ich przedstawicielstw z całego świata, oprócz amerykańskich – żalił się Jones. Podobnie zresztą jak w handlu: Kuba robi interesy z Hiszpanią, Francją i Wielką Brytanią, ale też z Chinami czy Wenezuelą, a Amerykanie tylko liczą hipotetyczne zyski. Bo choć Kubańczycy od 2001 r. mogą importować z Ameryki m.in. mięso, owoce morza, kawę, chleb, wino czy papierosy, to płacić za te produkty muszą poprzez banki w krajach trzecich. Dlatego, choć wiele amerykańskich marek cieszy się na wyspie ogromną popularnością, Kubańczycy wybierają łatwiej dostępne produkty z innych krajów.
Polityka
15.2010
(2751) z dnia 10.04.2010;
Flesz. Ludzie i wydarzenia;
s. 10