Nadzieje zwolenników zmian umierały już wiele razy, ostatnio podczas marcowego kongresu FIFA, kiedy nie tylko po raz kolejny powiedziano „nie” korzystaniu z zapisu wideo, ale również wykluczono udział w meczach mistrzostw świata dwóch dodatkowych arbitrów, operujących za linią wzdłuż bramki. Pytanie, czy przydaliby się choćby przy okazji niesłusznie nieuznanego gola Franka Lamparda, jest retoryczne. Po krzywdzie, jaka spotkała ostatnio zespoły Anglii i Meksyku, a we wcześniejszej fazie turnieju także innych, reformatorzy znów zaczną naciskać.
Trzeba mieć nadzieję, że prezydentowi FIFA Seppowi Blatterowi znudzi się wreszcie rola adwokata diabła i przestanie szastać argumentami, które brzmią niedorzecznie. Jak do tej pory, miał ich na podorędziu sporo. Od populistycznych – że najpiękniejsza w futbolu jest równość i zespoły z ligi okręgowej z zespołami grającymi na mundialu łączą identyczne przepisy, w tym zdanie się na mądrość i sokole oczy sędziów; do kontrowersyjnych – że spory to sól futbolu, więc niech dyskusja o błędach trwa jak najdłużej, bo jeszcze podgrzewa atmosferę wokół piłki. Skoro jednak świat już wiele lat temu zgodził się, że futbol jest sprawą życia lub śmierci, jeśli wynik spotkania może być powodem samobójstw albo wprost przeciwnie – rozpalić ogień optymizmu i spowodować boom urodzeń lub zwiększyć obroty gospodarki, to warto zrobić wszystko, by wynik był sprawiedliwy.