Archiwum Polityki

Alarm dla Bogatyni

Znów tragedia i znów pytanie: czy mamy sprawne i skuteczne państwo? Szalejące przez kilka dni nad Czechami i Niemcami nawałnice z 6 na 7 sierpnia wtoczyły się do Worka Turoszowskiego. Poranna ulewa zamieniła kilka niewinnych dopływów Nysy Łużyckiej w śmiercionośne monstra – trzy osoby zginęły; przerwała tamę na 300-hektarowym zbiorniku Niedów przy elektrowni Turów. Woda odcięła częściowo zburzoną Bogatynię od reszty Polski, zalała 15 proc. Zgorzelca.

Mimo zgodnej opinii hydrologów, że wobec zjawiska o takiej sile człowiek jest bezradny, pojawiły się podszyte ogromnymi emocjami wątpliwości. Czy ostrzeżenie dotarło na czas? Czy państwo ruszyło z należytą pomocą? Czy specustawy przyjęte po majowo-czerwcowym kataklizmie zadziałały? Robert Korzeniowski, kierownik dolnośląskiego Centrum Zarządzania Kryzysowego, twierdzi, że na przygotowanie się do obrony Bogatynia miała dobę. Faksem zawiadomiono powiaty, pracownik Centrum telefonicznie sprawdził, czy wiadomość dotarła. Zebrał kontakty do osób dyżurujących w powiatowych centrach kryzysowych. Zgorzelec miał za zadanie powiadomić gminy. Władze Bogatyni powinny były postawić na nogi straż pożarną, wojsko.

Wojsko ma pretensje do burmistrza. Już w piątek po południu w stan gotowości postawiony został batalion ratownictwa inżynieryjnego w Głogowie, wyposażony w amfibie. – Ale wojsko wkracza do akcji na prośbę samorządu. Do godz. 13.58 w sobotę nie było żadnego sygnału, a jednocześnie wszystkie telewizje pokazywały dramat zniszczonego miasta. O 13.58 min. Bogdan Klich zadzwonił do gen. Janusza Lalki i dał mu 15 minut na uruchomienie pomocy. To gen. Lalka dzwonił do burmistrza, a nie odwrotnie – mówi Janusz Sejmiej, rzecznik MON. Dwie godziny później pierwsze jednostki były w okolicy tragedii.

Polityka 33.2010 (2769) z dnia 14.08.2010; Flesz. Ludzie i wydarzenia; s. 6
Reklama