W nowym wcieleniu będzie musiał uśmiechać się na rozkaz, choć nie jest w tym dobry. Nigdy nie przepadał za światłem fleszy, konferencje prasowe były dla niego złem koniecznym. Nieraz mówił, że wchodzi na ring tylko dla pieniędzy, a gdyby jeszcze raz wybierał sposób na życie, boks byłby ostatni na liście.
Gołota w styczniu skończy 43 lata. Z boksem pożegnał się już na dobre, chyba że ktoś znów skusi go okrągłą sumką. Na zmazanie złej sławy i tak jest za późno. – Gołota to beznadziejny przypadek. Gdy traci zimną krew, zachowuje się jak łajdak z baru – powiedział legendarny mistrz wagi ciężkiej George Foreman po rewanżowej walce Gołoty z Riddickiem Bowe’em w grudniu 1996 r. Skończyła się ona w połowie 9 rundy dyskwalifikacją Polaka za ciosy poniżej pasa. Podobnie jak pierwsza kilka miesięcy wcześniej.
Bowe był wtedy uznawany za jednego z najlepszych bokserów wagi ciężkiej. W obu pojedynkach Gołota prowadził wyraźnie na punkty. Rewanż był jatką, z ringu wiało grozą, mniej więcej od połowy walki Bowe wisiał na linach, a Gołota okładał go bez litości. Gdy kilka lat później Amerykanin miał proces o znęcanie się nad rodziną, jego adwokat pokazał ławie przysięgłych fragmenty walki i pytał, czy człowiek, na którego spadł taki grad ciosów, może być w pełni władz umysłowych.
– Andrzej tak się zmęczył biciem Bowe’a, że stracił kontakt z rzeczywistością i stąd te ciosy poniżej pasa. Po wszystkim nie chciał uwierzyć, że został zdyskwalifikowany. W szatni okładał się pięściami i krzyczał: głupi, głupi, głupi – opowiada obecny na walce Janusz Gortat, w tamtych latach kolega Gołoty.