Archiwum Polityki

Bitni panowie dwaj

Andrzej Gołota nie został mistrzem świata wagi ciężkiej, bo nie miał do boksu serca. Tomaszowi Adamkowi serca odmówić nie sposób, ale ciągle się uczy.
Andrzej Gołota chwilowo zamienił Chicago na Warszawę, a ring na taneczny parkiet. Przyjął zaproszenie od organizatorów „Tańca z Gwiazdami”.

W nowym wcieleniu będzie musiał uśmiechać się na rozkaz, choć nie jest w tym dobry. Nigdy nie przepadał za światłem fleszy, konferencje prasowe były dla niego złem koniecznym. Nieraz mówił, że wchodzi na ring tylko dla pieniędzy, a gdyby jeszcze raz wybierał sposób na życie, boks byłby ostatni na liście.

Gołota w styczniu skończy 43 lata. Z boksem pożegnał się już na dobre, chyba że ktoś znów skusi go okrągłą sumką. Na zmazanie złej sławy i tak jest za późno. – Gołota to beznadziejny przypadek. Gdy traci zimną krew, zachowuje się jak łajdak z baru – powiedział legendarny mistrz wagi ciężkiej George Foreman po rewanżowej walce Gołoty z Riddickiem Bowe’em w grudniu 1996 r. Skończyła się ona w połowie 9 rundy dyskwalifikacją Polaka za ciosy poniżej pasa. Podobnie jak pierwsza kilka miesięcy wcześniej.

Bowe był wtedy uznawany za jednego z najlepszych bokserów wagi ciężkiej. W obu pojedynkach Gołota prowadził wyraźnie na punkty. Rewanż był jatką, z ringu wiało grozą, mniej więcej od połowy walki Bowe wisiał na linach, a Gołota okładał go bez litości. Gdy kilka lat później Amerykanin miał proces o znęcanie się nad rodziną, jego adwokat pokazał ławie przysięgłych fragmenty walki i pytał, czy człowiek, na którego spadł taki grad ciosów, może być w pełni władz umysłowych.

Andrzej tak się zmęczył biciem Bowe’a, że stracił kontakt z rzeczywistością i stąd te ciosy poniżej pasa. Po wszystkim nie chciał uwierzyć, że został zdyskwalifikowany. W szatni okładał się pięściami i krzyczał: głupi, głupi, głupi – opowiada obecny na walce Janusz Gortat, w tamtych latach kolega Gołoty.

Polityka 35.2010 (2771) z dnia 28.08.2010; Ludzie i obyczaje; s. 85
Reklama