Archiwum Polityki

Trzech tenorów wieczorową porą

W Belwederze światło paliło się do późnej nocy. O spotkanie z prezydentem poprosił marszałek Grzegorz Schetyna. Tuż po wieczornych „Wiadomościach sportowych” z naprzeciwka, czyli z Kancelarii Premiera, przyszedł podenerwowany Donald Tusk. Zaczął Schetyna:

– Słyszeliście, co powiedział Mariusz Błaszczak? Że powinniście się podać do dymisji: wy no i jeszcze Sikorski, Arabski i Klich.

– Myślisz, że mówi poważnie? – bagatelizował prezydent.

– Błaszczak i tak jest łagodny, prezes Kaczyński jest zdania, że powinniście na zawsze zniknąć z polskiej polityki, a może i z Polski.

– Ale co myśmy takiego zrobili, żeby od razu na zawsze? – zamyślił się premier.

– No, panowie – kontynuował marszałek – jesteśmy sami, to możemy mówić prawdę. Ty, Bronek, jednak zostałeś wybrany przez nieporozumienie. Gdyby ludzie wiedzieli, że tak naprawdę jesteś wrogiem krzyża, tobyś dostał tyle głosów co Napieralski.

– Kaczyński też oszukiwał w kampanii, udawał kogoś innego.

– Ale jednak nie zaprzeczysz, między nami mówiąc, że to PiS historia uczyniła jedynym depozytariuszem wartości narodowych. Kaczyński, Błaszczak, Ziobro są absolutnie czystymi Polakami, a ty podobno miałeś w rodzinie jakiegoś bolszewickiego żołnierza. Sam wiesz, ile naszą partię kosztowała historia z dziadkiem Donalda.

– Ale jak to sobie wyobrażasz?! Jak miałbym zrezygnować?! Co powiedzieć milionom moich wyborców?

– Wystarczy, że zacytujesz Błaszczaka, przyznasz, że to ty ponosisz moralną i polityczną odpowiedzialność za ten przemysł pogardy itd., no, chyba czytasz Błaszczaka?

– Grzegorz – odezwał się milczący dotąd premier – znasz konstytucję, wiesz, kto by został prezydentem po dymisji Bronka?

– Drugi w kolejności w wyborach, czyli Jarosław.

Polityka 38.2010 (2774) z dnia 18.09.2010; s. 4
Reklama