O polsko-rosyjskiej umowie gazowej słyszymy już od kilku odcinków. Co chwila pojawiają się rozmaici politycy i wygłaszają opinie: że umowa jest korzystna i potrzebna; że niekorzystna, ale konieczna; albo że trzeba machnąć ręką na Rosjan i niczego nie podpisywać. Treść umowy została wynegocjowana jeszcze w styczniu. Dlaczego jej nie podpisano? Przebieg tamtego odcinka jednoznacznie tego nie wyjaśniał. Według jednych podpisanie odwlekano ze względu na spór toczący się między dwiema ekipami doradców – ministra gospodarki Waldemara Pawlaka i premiera Donalda Tuska. Do sporu włączył się także Radosław Sikorski – entuzjasta polskiego gazu łupkowego. Druga wersja mówiła, że przewlekanie podpisania umowy wynikało z konieczności przeczekania wyborów prezydenckich. Jeszcze inna, że zanim podpiszemy, Bruksela musi umowę zaakceptować. Umowa składa się z kilku elementów: polsko-rosyjskiego porozumienia rządowego i kontraktów handlowych między Gazpromem i PGNiG. Przewiduje, że kontrakt jamalski, na podstawie którego kupujemy dziś 7,5 mld m sześc., zostanie powiększony do ponad 10 mld m sześc. i przedłużony o 15 lat. Miał się skończyć w 2022 r., skończy się w 2037 r. Drugi element umowy to porozumienie w sprawie tranzytu rosyjskiego gazu przez Polskę rurociągiem jamalskim do 2045 r.