W 1995 r. w Zachęcie, na otwarciu wystawy fotograficznej o inteligencji polskiej, podszedł do mnie obcy jegomość i powiedział: „A pan, to wiem dlaczego nie był w opozycji – ze strachu. Sam pan to napisał”. – Jeżeli sam tak napisałem, to jaki sens miało mi to komunikować? – nie zdążyłem zapytać, bo dżentelmen zniknął w tłumie, pokazując tylko plecy w eleganckiej tweedowej marynarce.
Wybór polityka tweedowego to pierwsze sprytne posunięcie Kaczyńskiego. Bielecki to inteligent, w dodatku elegancki, pierwszy taki w PiS, bo wszyscy trzej dotychczasowi (Ryszard Legutko, Andrzej Zybertowicz i Zdzisław Krasnodębski) nie mają tego tweedowego szlifu, żaden nie nosi się jak hrabia. („Ten zarabia, on się nosi jak ten hrabia”). Trudno, jak Ryszard Legutko, oskarżać adwersarzy o „wściekliznę” i jednocześnie nosić trencz Burberry. Trudno mówić, że Poncyljusz, Jakubiak czy Kluzik-Rostkowska kierowali kampanią ze względu na urodę, a nie rozum, i zarazem udawać inteligenta z Żoliborza.
Do wszystkich zalet Czesława Bieleckiego należy dodać i tę, że jest z salonu.