Archiwum Polityki

Kto daje i zabiera...

Z jednej strony państwa rozwinięte obsypują biedne kraje pomocą rozwojową. Ale z drugiej, świadomie i systematycznie utrwalają ich niedolę.
Nad wielkim słonym jeziorem Turkana w północnej Kenii stoi ogromna przetwórnia ryb. Wybudowała ją w latach 90. norwesko-izraelska organizacja charytatywna, żeby pasterzom żyjącym na pustyni wokół jeziora zapewnić cywilizowane i stałe źródło dochodu. Nikt jednak nie wziął pod uwagę, że linia brzegowa jeziora się przesuwa. Wkrótce jezioro znalazło się kilka kilometrów od fabryki, a duży trawler, który kupiono i przywieziono z drugiego końca świata, zatonął podczas dziewiczego rejsu, bo przyzwyczajeni do małych łódeczek rybacy nie potrafili sobie z nim poradzić.

Przetwórnia znad jeziora Turkana trafiła już do podręczników jako przestroga, jak nie należy pomagać. Takich przykładów można znaleźć oczywiście więcej: drogi kończące się w środku dżungli albo plakaty z informacjami, jak chronić się przed HIV, wydrukowane w językach, których nie znali ich adresaci. William Easterly, były ekonomista Banku Światowego, w niedawno wydanej książce policzył, że przez ostatnie 50 lat Zachód wydał 2,3 bln dol. na pomoc rozwojową – z efektem, jak uważa, mizernym.

To jednak tylko część prawdy. Nicholas Kristof, komentator „New York Timesa”, specjalizujący się w pisaniu o najbiedniejszych krajach świata, lubi przypominać, że w 1960 r. zmarło na całym świecie 20 mln dzieci poniżej 5 roku życia. W tym roku umrze ok. 8 mln takich dzieci (a ludzi w 1960 r. było o połowę mniej niż dziś, więc proporcjonalnie spadek śmiertelności jest jeszcze większy). Chociaż nadal umiera zbyt wiele małych dzieci, to zaznacza się gigantyczny postęp – osiągnięty m.in. dzięki wielkim kampaniom szczepień, dzięki edukowaniu matek i dożywianiu małych dzieci, prowadzonym w najbiedniejszych krajach za pieniądze z pomocy rozwojowej.

Polityka 42.2010 (2778) z dnia 16.10.2010; s. 8
Reklama