W najmniejszym stopniu nie sugeruję red. Kęczkowskiej ani złych intencji, ani pogoni za sensacją. Chodzi nawet nie o sam tekst, a o wydane przez Agorę listy Osieckiej do Przybory, których jeszcze nie czytałem, ale już biegnę do księgarni je kupić. Pisze Agnieszka Osiecka: „Przedtem w ogóle nie przypuszczałam, że mężczyzna może zająć ważne miejsce w moim życiu. Miałam kącik w sercu dla chłopców, ale mieściło się to gdzieś pomiędzy pisaniną a podróżami, przyjaźniami z ludźmi etc. Teraz wiem na pewno, że jesteś najważniejszy ze wszystkiego, co mam (chociaż w końcu tak bardzo Ciebie nie mam). Boję się, że Ty wcale tego mojego kochania nie czujesz”. I wyznaje, że pierwszy raz w życiu ma wrażenie, że jest „czyjaś (a nie wyłącznie swoja)”. Autorka cytuje fragmenty jeszcze bardziej intymne. Czy ktoś pisząc tego rodzaju słowa, przeznaczone tylko dla kochanej osoby, ma prawo oczekiwać, że nikt inny nie będzie ich czytać?
Otóż ja uważam, że tak. Nie znajduję powodów, dla których słowa, zgadzam się – piękne, wzruszające, mądre, tak potrzebne w czasach prostactwa, schamienia, nieuctwa i egoizmu – miałyby być ujawniane wraz z nazwiskiem autora.