– Iszpata baba, iszpata baja (Witaj siostro, witaj bracie) – wołają mijane kobiety w czarnych, kolorowo wyszywanych sukniach i bardzo zdobnych, wyszywanych kolorowymi koralikami i muszelkami nakryciach głowy. Wyciągają na powitanie rękę, mocno ściskają dłoń, czasem ją całują. Pokazują na jeden z drewniano-kamiennych domów, budowanych tarasowo na stromym stoku, w którym Butu prowadzi kalaski hotelik, jeden z nielicznych pośród wielu muzułmańskich.
Przygoda Butu z hotelarstwem zaczęła się przypadkowo. Dwadzieścia lat temu japońska podróżniczka i fotografka dotarła tu jadąc Jedwabnym Szlakiem do Europy. – Hoteli jeszcze u nas nie było, więc zaproponowałem, by zatrzymała się u nas w domu – wspomina Butu. – I tak się jej spodobało, że zasiedziała się sześć lat, nie płacąc, a jedynie pomagając przy gospodarstwie. Dziś Akiko Wada mieszka w sąsiedniej dolinie Rumbur z mężem Kalaszem i robi wiele, by Kalaszom żyło się lżej, ale żeby nie zapominali o swoich korzeniach i tradycji.
Obok rodzinnego domu Butu zbudował pawilonik z kilkoma pokojami dla gości i pomieszczeniem gospodarczym. Zza uchylonych drzwi dolatuje znajomy z dzieciństwa w PRL zapach. Na ogniu stoi żelazny kocioł, od którego gumowy wężyk prowadzi do dużego słoja. Z węża kapie przezroczysta ciecz. Degustacja nie pozostawia wątpliwości. Bimber. Ale o smaku babcinej nalewki. Butu odlewa trochę trunku do butelki po mineralce, z szafki wyjmuje butlę domowego wina i tłumaczy z szelmowskim uśmiechem: – Spirytus pędzimy z morwy lub moreli, a wino robimy z winogron.