Od różnych crazy guides oprowadzających po Nowej Hucie zagraniczne wycieczki można się dowiedzieć, że tu wciąż słychać pokrzykiwania trójek murarskich bijących normy produkcyjne. Na dowód tysiące zdjęć z epoki: młodzi ludzie napinają mięśnie na rusztowaniach. Po robocie obnoszą swą chłopską elegancję – fryzury z zaczesem, niedopasowane garnitury, sukienki opięte na szerokich biodrach – na pochodach ku czci ustroju i na ludowej zabawie. Jest i monumentalnie, i nędznie. Pogoda w dwóch wiodących wariantach – słońce lub błoto.
Cudzoziemski zwiedzacz płaci za peerelowski skansen, to go w Nowej Hucie ma.
Ale to już od dziesięcioleci nieprawda. Dzisiaj na ławkach w alejach i podwórzach, na zieleni i betonie, wśród aut, banków, aptek i sklepów sieciowych wygrzewają się w ciepłe dni rówieśnicy dzielnicy – dzieci pionierów Nowej Huty, byli hutnicy, a czasami nawet sami junacy-budowniczowie z lat 50. ubiegłego wieku. Jest także liczna grupa okienna – starzy ludzie oparci łokciami na parapetach obserwują leniwy ruch uliczny. Ukłonią się znajomym, zbiorą w kilkoro pogadać, wypić piwo, zagrać w szachy. W dzielnicę wprowadzają niedzielny, małomiasteczkowy nastrój. Nim odejdą, zwalniając mieszkania, w których żyją od zawsze, przyjrzą się następcom – bo gdzie ci młodzi tak biegają, skąd tu te małe dzieci?
Od kilku lat Nowa Huta jest w Krakowie modna. Mówi się z przekąsem tak: zapchany ludźmi inteligencki krakówek odkrył pogardzaną niegdyś robolską peryferię, jej zieleń, przestrzeń, praktyczny pomysł urbanistyczny rodem z socjalizmu i taniość tutejszych mieszkań. Sprowadzają się młodzi z dziećmi lub planujący dzieci. Hipsterzy, studenci i najnowsza fala przybyszów do miasta. Krążą ulicami dokumentaliści, fotografowie, historycy, socjolodzy i różni doktoranci – badają i uwieczniają.