Był ostatni piątek października. Jerzy Podsiadło, emerytowany kierowca łódzkiego MPK, właśnie skończył obiad. – Przez okno wyglądałem. Nagle walło, huk, pył, ciemno się zrobiło – pokazuje ręką na hałdę gruzu za prowizorycznym ogrodzeniem z wywieszonymi tabliczkami z zakazem wejścia, przy ulicy Rewolucji 1905 roku, numer 29. – Akurat nowe stropy lali. Betonowe. I ściana nie wytrzymała – dodaje.
Budynek, wpisany do rejestru zabytków, przechodził renowację finansowaną z budżetu miasta i środków unijnych. – Zbiegli się robotnicy, krzyczą: Janek, żyjesz?! Karetka przyjechała, straż z psami do poszukiwania w gruzach. Nikogo nie znaleźli. A tu przecież ci robotnicy, ludzie z psami chodzą. Bezdomni śpią w komórkach, co teraz zawalone – ciągnie Podsiadło. Pod gruzem legła linia energetyczna, dwa tygodnie siedzieli z żoną przy świeczkach. Tak jak sąsiedzi z trzech zamieszkanych wciąż lokali w ich kamienicy, rocznik 1900. Pozostali pomarli albo zostali wykwaterowani. Na klatkach schodowych wiszą ogłoszenia podpisane przez zawiadującego budynkiem zarządcę sądowego.
Podsiadło mówi, że w kwestiach właścicielskich trudno się połapać: – Było miasto, potem znaleźli się jacyś Żydzi, Żydzi sprzedali, kupił Włoch, nie interesował się, teraz jest trzech wspólników chyba. Ostatnio przyszło pismo, że czynsz podnoszą. Z 9 na ponad 11 zł od metra. Za swoje dwa pokoje z kuchnią płacą 620 zł. Mieszkanie ogrzewa koza, opał drogi. Małżonka, też emerytka, dorabia jako stróż na parkingu. Czekają na ruch ze strony zarządcy; nie ma pewności, czy pobliska katastrofa nie odbiła się na konstrukcji budynku.
Kilka tygodni wcześniej runęły stropy w kamienicy położonej parę numerów dalej. Identyczna historia: budynek objęty opieką konserwatora zabytków, renowacja mająca przywrócić dawny blask, nagle huk, krzyki, kłęby pyłu.