Mówią, że łagier odciska piętno. I że nie da się go pozbyć. Niezależnie od tego, po której stronie drutów byłeś.
Aleksandra Iwanowna Pietrowa: „Jak odeszłam ze służby, to zaczęłam się modlić, na msze chodzić. O, tu mam świeczkę, ikonki, książeczki. Siedzę i Ewangelię czytam... O zdrowie dla dobrych ludzi się modlę. I za wielu tych, co z nimi służyłam. Za tych, co siedzieli? Nie, za nich się nie modlę. W więzieniu nikogo nie było mi szkoda. Byłam jak z kamienia”.
Aleksandra Iwanowna ma 92 lata. Pracę we Włodzimierskim obozie specjalnego przeznaczenia NKGB ZSRR (zwanym potocznie Władimirskij Centrał) zaczęła jako 17-latka na stanowisku młodszej dozorczyni. Służyła w trzech budynkach więziennych, na wieży i przy bramie, rejestrowała rzeczy osadzonych, pracowała w łaźni i przy wyparzaniu odzieży, dozorowała podczas widzeń. Odeszła na emeryturę w stopniu starszego sierżanta.
Z tamtych czasów został jej skórzany pasek: „Na pasku była sprzączka. Prowadziłam więźniów, a sama stukałam kluczem po sprzączce, żeby wszyscy wiedzieli i nas omijali”.
Walentina Grigoriewna Jewlewa (rówieśniczka Aleksandry) dostała sześć lat za agitację antysowiecką. Oko śledczych padło na nią, bo spędzała czas w Interkłubie, w którym odpoczywali zagraniczni marynarze, przywożący do Archangielska pomoc wojenną w ramach Lend Lease.
Walentina: „Najładniejsze dziewczyny chodziły do Interkłubu i wszystkie posadzili”. Wyrok odsiedziała do ostatniego dnia. Wróciła do Archangielska: „Mama umarła, dwa lata na mnie czekała. Córkę oddali do domu dziecka”.
Walentinie z tamtych czasów została fotografia adoratora – amerykańskiego marynarza. Nazywał się Bell Raugraph. Poznali się w Interkłubie na tańcach.