Kto był bardziej rozpity sto lat temu – Rosjanie czy Amerykanie? Car Mikołaj II po wybuchu pierwszej wojny światowej wydał zdumiewający dekret: sprzedaż wódki miała być raz na zawsze zabroniona w całym imperium. W Ameryce chwalono ten zakaz; w przypływie entuzjazmu mówiono nawet, że rewolucja bolszewicka zwyciężyła dzięki trzeźwości proletariatu. Oczywiście nic z zakazu nie wyszło. Natomiast w Ameryce skuteczny okazał się nie dekret, lecz Anti-Saloon League (ASL), Liga przeciw Wyszynkom, pierwsza amerykańska grupa nacisku dla jednej sprawy. Kierownictwo i personel ASL, złożone niemal wyłącznie z metodystów i baptystów, działali poprzez Kościoły, chwalili się wpływem na 30 tys. kongregacji w całym kraju. Kandydatom na stanowiska stanowe i federalne ASL zadawała tylko jedno pytanie: czy są za zakazem alkoholu, czy nie? ASL nie mogła liczyć na większościowe poparcie, ale wykalkulowała, iż wystarczy kontrolować 10 proc. wyborców, obojętnie z jakiej partii, by przechylić szalę na swoją stronę.
Przeciw wyszynkom
Alkohol nie miał specjalnie złej opinii, a jego związek z polityką był w Ameryce oczywisty. Kiedy 24-letni George Waszyngton, późniejszy ojciec narodu, pierwszy raz startował w wyborach na urząd w Wirginii i przegrał, to uznał, że przyczyną porażki była zbyt mała ilość trunku oferowanego wyborcom. W kolejnych wyborach rozdał po dwa litry na pozyskany głos. Tenże Waszyngton, już jako wojskowy, miał destylarnię na swej farmie, a żołnierzy pojono dzienną racją czterech uncji whisky. Średnia krajowa, skrupulatnie wyliczona przez historyków, była zatrważająca: 1,7 butelki na tydzień, wliczając w to niemowlęta i abstynentów.
W tej sytuacji sieć sojuszników kościelnych nie wystarczała. ASL sięgnęła po silniejszy oręż: domagała się przyznania głosu kobietom.