Mniej więcej dwa miesiące temu Jakub Kraska wraz kolegami z reprezentacji korzystał z uroków słońca Teneryfy. Trenowali tam na otwartych pływalniach, plany mieli wielkie: pucharowe zawody weryfikujące przygotowania, mistrzostwa Polski, kwalifikacje olimpijskie. Emocje, adrenalina, stan wysokiego pobudzenia, z którym sportowiec jest oswojony na co dzień. O koronawirusie myśleli to, co ogół: tak jak grypa przeminie wraz z nastaniem wiosny.
Na ławce
Nagle dostali telefon, że po południu przylatuje po nich samolot, mieli parę godzin na spakowanie. Jeszcze w drodze do domu snuli plany zastępcze, pocieszali się nawzajem, że to stan przejściowy, że przecież nie pozamykają ludzi w domach. Ale już odczuwali, że dwutygodniowa kwarantanna traktowana będzie na serio. Kuba wrócił do mieszkania rodziców, pięćdziesiąt parę metrów kwadratowych, trzy pokoiki z kuchnią na łódzkiej Retkini. Kuba: – Przenieśli się do dziadków, mama zostawiła mi zapasy, potem podrzucali zakupy pod drzwi. Mam ekstrawertyczną naturę. Pierwsze dni jakoś zleciały, ale potem chodziłem jak lew w klatce.
Gdy po dwóch tygodniach wyrwał się z mieszkania, zaczął regularne treningi rowerowe: 50, 60 km po podłódzkiej okolicy. Choć już się mówiło, że policja za to ściga. Ale nawet gdy internet zalały informacje o mandatach dla rowerzystów, Kuba nie zrezygnował. – W razie zatrzymania miałem przygotowaną wymówkę, że jako zawodowy sportowiec jestem właśnie w pracy.
Paweł Słomiński, trener i prezes Polskiego Związku Pływackiego, znany z twardej ręki i niekryjący się z krytyką wobec zawodników mających własny pomysł na budowanie formy, mówi, że w sytuacji przymusowego zamknięcia jest dla nich pełen podziwu. – Są zmobilizowani i zdeterminowani.