Gdzie dendrolog przez Ogród Saski i nie może się nadziwić, jak dobrze służy drzewom chwilowa izolacja od spacerowiczów. Podczas gdy warszawiacy w strachu, drzewa nabrały wigoru. Od dekad przegrywają w starciu z ludźmi, mimo znaczącej liczebnej przewagi. Otóż – jak rachuje nasz dendrolog – przy założeniu, że drzew jest dziewięć milionów, na jednego mieszczucha przypada więcej niż cztery. Taki londyńczyk, wiedeńczyk czy paryżanin może zzielenieć z zazdrości. Zieleń, zajmując aż 30 tys. ha, stanowi 45 proc. powierzchni stolicy.
Nowoczesny zarządca zielenią wysoką ma więc kogo doglądać. Właśnie rozpoczął swój poranny obchód.
Gdy wiosna spaliną oddycha
Opukuje dendrolog młoteczkiem pnie w Łazienkach Królewskich. Najwięcej uwagi potrzebują te przyuliczne, zmęczone hałasem, przechodniem, parkowaniem, podtruwane mocznikiem przez sikające psy. Ponieważ dostaje najtrudniejsze okazy do wiwisekcji, zawsze chodzi w parze z kolegą po fachu. Jeden może się pomylić, więc drugi go weryfikuje. Później, w ewentualnym postępowaniu karnym trudniej udowodnić zaniechanie. A powalonych drzew przybywa.
Grab brzmi pusto niczym bęben, zapewne gnije bezobjawowo od środka. Zdrowy, niespróchniały wydawałby przy puknięciu dźwięk wysoki, wręcz skrzeczący. Drzewo nie zaszumi, że je boli, toteż akustyka ma znaczenie zasadnicze. Weźmy ładnie prezentujący się okaz, który od środka toczy zgnilizna. Gdy wiosenną porą obrasta w liście, a wiejący w nie wiatr powoduje efekt żagla, czyli bujanie, staje się niebezpieczny dla przechodniów. Gdyby ten konkretny grab rósł w lesie, dokonałby żywota naturalnie. Nasz, żyjący w towarzystwie człowieka, z jakiegoś powodu przypisującego sobie pierwszeństwo przed drzewem, może spodziewać się urzędowej decyzji o rychłej wycince.