Wisła wita billboardami. „100% pustych krzeseł w restauracjach”, „Od ponad 300 dni boimy się o swoją przyszłość”, „Lufciorze, teskno nóm za Wami”, „25,5 km naśnieżonych tras bez narciarzy”. To ostatnie już nieaktualne. Trzy stacje ruszyły w weekend, mimo rządowego zakazu.
W poniedziałkowy ranek parking w największym wiślańskim ośrodku narciarskim Nowa Osada pęka w szwach. Rejestracje z niemal wszystkich śląskich powiatów, ale też Warszawa, Gdańsk, Poznań, Szczecin, Lublin, kilka kombi z czeskimi tablicami, jedno rumuńskie. W kolejce do kasy czeka ponad 30 osób. Aby poszusować w Nowej Osadzie, należy wypełnić imienną deklarację udziału w kursie edukacyjno-sportowym. W niej dwadzieścia punktów, wśród nich m.in. oświadczenie o bezcovidowym stanie zdrowia, o braku świadomej styczności z zakażonym, o braku roszczeń wobec organizatorów zajęć na wypadek zakażenia. O konieczności zakrywania nosa i ust, o trzymaniu dystansu w kolejkach i zakazie uczestnictwa w zgromadzeniu powyżej pięciu osób. Pandemiczny standard.
Minus cztery, bezchmurne niebo, parę minut po dziewiątej zmrożony śnieg wciąż trzyma na trasie. Tadeusz, 60-latek ze Szczyrku, zaciąga się papierosem na tarasie baru. Dzwoni do żony: – No cześć kochanie, pięknie jest, podobałoby ci się. Czy jak w Szwajcarii? No każdy ma taką Szwajcarię, na jaką zasłużył – kończy ze śmiechem. – Pandemia to ściema!!! – krzyczy krawędziujący ostro mężczyzna do kamery, kręcącej najzwyklejszą zjazdową normalność w nienormalnych czasach.
Do połowy lutego
Dociśnięte lockdownem branże żyły nadzieją na poluzowanie obostrzeń do ubiegłego czwartku. Wówczas minister zdrowia Adam Niedzielski oznajmił, że do połowy lutego nic się nie zmienia, ale gdyby ktoś był spragniony zakupów w centrach handlowych ewentualnie wizyty w muzeum lub galerii, to już może.