W egipskim kurorcie Marsa Alam z 72 hoteli działa tylko siedem. Hilton, Fayruz, Happy Life, Breika, Coraya, Shagra i Nakari. Poza nimi miasto wygląda jak wymarłe. – Przed epidemią mieszkało tu około 12 tys. ludzi – mówi Abdullah, instruktor nurkowy. – Zostało może ze 2 tys. Reszta, pozbawiona pracy, wróciła do swoich domów w Assuanie, Luxorze, Kairze. Miejscowi muszą się przekwalifikować, bo wcześniej wszyscy żyli tu z turystyki.
Islam, 33 lata, przez 12 lat pracował jako instruktor nurkowy, od roku szuka złota na pustyni. Idzie mu nieźle, jest w stanie się utrzymać, co teraz jest trochę łatwiejsze, bo został sam. Gdy zaczął się covid i stracił pracę, jego żona Europejka zabrała dziecko i wróciła do ojczyzny, chociaż tam sytuacja pandemiczna była dużo gorsza niż w Egipcie. Ale Simone bała się, że nie będą mieli z czego żyć. W wynajętym domu nad brzegiem morza prowadzili razem mały pensjonat dla nurków z Europy, ona gotowała, on zabierał gości na podwodne wyprawy.
Gwiazdy na pustyni
Gdy wybuchła epidemia, nie mieli z czego opłacić czynszu. Islam przeprowadził się do małego mieszkania. Wszystkie oszczędności i to, co zdołał zebrać po rodzinie, wydał na sprzęt do poszukiwania złota. Kupił wykrywacz metali, specjalny model dedykowany do poszukiwań złota. Namiot, śpiwór, palnik turystyczny. Wynajął terenowy samochód. Na pustynię jedzie na kilka dni. Nie ma z nim wtedy kontaktu, tam telefony nie działają. Nie ma też nawigacji, zostają gwiazdy. Ale Islam potrafił czytać nocne niebo, jeszcze zanim poszedł do szkoły.
Zatrzymuje się na pustyni, trochę na chybił trafił, i zaczyna przeczesywać teren wokół samochodu ze swoim wykrywaczem. Jak nic nie pika, rusza dalej. Jeżeli coś wychwytuje, rozbija namiot, szuka najmocniejszego sygnału i tam zaczyna kopać.