Do niedawna zapałki były w każdym domu. Dziś wypierają je inne źródła ognia. W stan likwidacji postawiono ostatnią fabrykę zapałek – czechowicką „Zapałkownię”. Cios branży zadały spadająca liczba palaczy i masowa produkcja tanich zapalniczek.
Maczane i pocierane
W 1930 r. Polak zużywał 1127 zapałek rocznie, a w 2018 r. już tylko 28. Badania przeprowadzone przez jeden z portali pokazały, że co trzeci ankietowany w ogóle już nie używa zapałek. Po prężnej kiedyś gałęzi przemysłu pozostały dwa muzea i parę prywatnych wytwórni zapałczanej galanterii: zapałek reklamowych, kominkowych i do zapalania zniczy.
Pierwotnym źródłem ognia były pożary wywołane przez pioruny i wulkany. Z czasem nasi przodkowie nauczyli się niecić ogień, trąc dwa kawałki drewna, krzesząc iskry na hubkę lub podpalając ją przez soczewkę promieniami słońca. Pod koniec XVIII w. francuski chemik Claude Berthollet dowiódł, że płomień może powstać w wyniku reakcji chemicznej. Idąc tym tropem, jego rodak Jean Chancel w 1805 r. wynalazł pierwsze zapałki – patyki nasączane chloranem potasu zmieszanym z siarką i cukrem. Zapalały się po zanurzeniu i wyjęciu z naczynia z kwasem siarkowym. Zapałki zwane maczanymi były drogie i mało bezpieczne, bo podczas zapalania pryskały krople kwasu. Tego mankamentu nie miała zapałka pocierana, wynaleziona w 1826 r. przez angielskiego aptekarza Johna Walkera. Był to kijek z nałożoną mieszaniną chloranu potasu, siarczku antymonu i krochmalu, który należało przeciągnąć między złożonym kawałkiem papieru ściernego. Wtedy mieszanina gwałtownie się zapalała, parząc często palce.
Owocne okazało się dodanie do mieszaniny zapalającej fosforu białego, odkrytego przez alchemika Henniga Branda z Hamburga podczas prażenia z piaskiem tego, co mu zostało po odparowaniu kilkudziesięciu wiader bydlęcego moczu.