Dzisiejszym trzydziestolatkom plus, którzy weszli już jakiś czas temu w role rodziców, ale wciąż pamiętają świetnie swoje wakacje w siermiężnej wciąż Polsce lat 90., do szczęścia niewiele brakowało. Morze, jeziora, rzeki, wycieczki po górach większych i mniejszych, byle w doborowej grupie. Lista typowo komercyjnych atrakcji często sprowadzała się do wesołych miasteczek gdzieś z czeskiego demobilu, w których o dreszcz grozy przyprawiała raczej wytrzymałość sprzętu niż zamki strachów. Dziś wybór rozrywek przyprawia o zawrót głowy, wymaga również pewnej finansowej zasobności, a liczne bodźce, którymi poddawane są dzieci z wszechobecnych ekranów, nie ułatwiają robienia na nich wrażenia zaplanowanymi przez rodziców atrakcjami.
Chcąc sporządzić spis bogaty i przekrojowy, w miarę równo pokrywający cały obszar Polski, trzeba by poświęcić na niego pewnie cały numer POLITYKI. Niniejsza propozycja jest wypadkową własnych doświadczeń oraz relacji z pierwszej ręki świadczących o tym, że dzieci, zobaczywszy i doświadczywszy, były naprawdę zadowolone. Z dwoma zastrzeżeniami: pomijamy wyrastające jak grzyby po deszczu i sprawiające nieustającą uciechę dzieciom aquaparki, bo pogoda dopisuje i można zażywać kąpieli w naturze (byle bezpiecznie!).
Śląska Afryka
Powodów, by przyjechać do Wrocławia, nie brakuje, niezależnie od wieku. Ale z punktu widzenia dziecka od dobrych kilku lat największym z magnesów jest Afrykarium, będące jedynym oceanarium na świecie poświęconym wyłącznie faunie, która w warunkach naturalnych występuje w Afryce. Udało się odwzorować tu w mniejszej skali (choć liczby – 19 akwariów, 15 mln litrów wody, ponad 200 gatunków zwierząt – i tak robią wrażenie) środowiska dżungli Konga, wybrzeża Namibii, Kanału Mozambickiego, Nilu oraz Morza Czerwonego.
Inwestycja, oddana do użytku w 2014 r. kosztem ponad 220 mln zł, była wielkim wyzwaniem. W końcu budynek znajduje się około 6 m poniżej zwierciadła wody gruntowej i posiada oryginalny dach, pokryty specjalnym tworzywem przepuszczającym promienie słoneczne. Na zastosowanie takiego rozwiązania – z myślą o krokodylach i hipopotamach wymagających dostępu światła słonecznego niezależnie od pory roku – trzeba było uzyskać specjalne pozwolenie z Ministerstwa Infrastruktury. Odlewy imitacji drzew tropikalnych do złudzenia przypominają pierwowzory, ale wiele gatunków przeszczepiono na grunt Afrykarium. Rośliny transportowano z Holandii, w ogrzewanych naczepach, na leżąco i opakowane w ochronną folię. Niektóre z nich ważyły ponad 2 tony.
Afrykarium roi się od atrakcji pozwalających gościom przenieść się do innego świata i zobaczyć na żywo zwierzęta znane przede wszystkim z dokumentalnych filmów przyrodniczych. Duże wrażenie robi na zwiedzających zbiornik Morze Czerwone, gdzie odwzorowano ekosystem rafy koralowej, a w głównych rolach występuje tam ponad 60 gatunków ryb. Ale największą atrakcją jest 18-metrowy tunel wykonany z akrylu, pozwalający zwiedzającym doświadczyć uczucia wniknięcia w środowisko żółwi, płaszczek i rekinów. Na spokojne zwiedzanie trzeba zarezerwować dobre cztery–pięć godzin, a i tak często okazuje się, że i to za mało.
Spotkanie z grawitacją
Młodsze dzieci, których wyobraźnię bardziej od rekinów i hipopotamów rozpalają postaci z baśni rodem, mogą liczyć na niezapomniane przeżycia w Magicznych Ogrodach znajdujących się we wsi Trzcianki (10 km na południe od Puław). Pod gołym niebem zlokalizowano krainę zamieszkaną przez wróżki, skrzaty, krasnoludy oraz smoki. Co prawda nie mają one swoich konkretnych, znanych z imienia pierwowzorów będących bohaterami popularnych bajek, ale stanowią archetypy baśniowych postaci. Jak podkreślają twórcy Ogrodów, postaci tworzą kanwę alegorycznej opowieści o walce dobra ze złem.
Oglądając to miejsce z punktu widzenia dorosłego, można odnieść wrażenie pewnego kiczu i przesady, ale bywali tam zgodnie podkreślają, że wygląda na zaprojektowane z autentyczną wiarą w baśniowy świat, a właściwie krainę sąsiadujących ze sobą baśniowych państw, usianych domkami tolkienowskich hobbitów. Można udać się tam w podroż kolejką, z przewodnikiem, a na pytania dzieci odpowiedzą spotykane po drodze istoty. Dorośli są tam przede wszystkim sprowadzeni do roli towarzyszących aniołów stróżów, czuwających choćby nad tym, czy chcący przybić z dzieckiem piątkę smok nie obudzi w maluchu nagłej grozy.
Dzieciom (ale i dorosłym) nastawionym na przeżycie emocji w sensie ścisłym oraz ciekawym, jak to jest poczuć serce podchodzące do gardła, głód zaspokoi znajdująca się w Małopolsce (mniej więcej w połowie drogi między Wadowicami a Oświęcimiem) Energylandia. Charakteryzujący to miejsce zwrot „wesołe miasteczko” nie do końca oddaje jego istotę. Jest to bowiem największa w tej części Europy kraina rollercoasterów: od stosunkowo łagodnych do takich przyprawiających o gwarantowany zastrzyk adrenaliny, rozwijających prędkości grubo powyżej stu kilometrów na godzinę. I to w mgnieniu oka. Niektóre rollercoasterowe rajdy kończą się w wodzie, a atrakcją samą w sobie jest Wodny Park. Z myślą o młodszych dzieciach w Energylandii działają Bajkolandia i Strefa Familijna. Goście parku radzą, by rozbudzane tam emocje oraz przeżycia dawkować. I najlepiej rozłożyć pobyt na dwa dni.
Szkiełkiem i okiem
W związku z tym, że tegoroczne wakacje nastały po nienaturalnym roku szkolnym, z wymuszonym pandemią nauczaniem na odległość, wśród dzieci często dało się słyszeć pewien niedosyt dokonywania odkryć i poszerzania wiedzy (również życiowej). W trasy zwiedzania dużych miast warto więc wkomponować np. Centrum Nauki Kopernik (Warszawa), Centrum Nauki Eksperyment (Gdynia), Bajkę Pana Kleksa (Katowice) czy Centrum Nauki i Techniki (Łódź). Wspólnym mianownikiem tych miejsc jest to, że bawią i uczą gości w każdym wieku, a odbywa się to przez osobiste uczestnictwo, interakcję, udział w wykładach i eksperymentach. Z uwagi na fakt, że prawdziwych odkryć dokonuje się tam organoleptycznie, czyli należy przyłożyć ucho, oko albo posłużyć się rękoma (a bywa, że i zaangażować całe ciało), trzeba uzbroić się w cierpliwość, bo do niektórych rekwizytów oraz eksponatów stoją kolejki.
Jednocześnie każdy z tych obiektów posiada swoje cechy charakterystyczne. Łódzkie Centrum Nauki i Techniki znajduje się na terenie ponadstuletniej elektrociepłowni (w swym nowym wcieleniu funkcjonuje pod starą nazwą EC1, pochodzącą jeszcze z połowy ubiegłego stulecia), a niepowtarzalny industrialny klimat zapewniają tam poddane renowacji i polerce urządzenia. Dodatkową atrakcją jest taras widokowy umiejscowiony na jednej z 40-metrowych chłodni kominowych.
Bajka Pana Kleksa została z kolei zlokalizowana w starej fabryce porcelany, składa się z ośmiu stref tematycznych, których nazwy czerpią bezpośrednią inspirację ze świata stworzonego w kultowej bajce Jana Brzechwy. A jak podpowiadają animatorzy miejsca, oprócz nauki jest ono również przestrzenią kultury i zabawy, a w związku z tym adresowane jest raczej do dzieci w wieku wczesnoszkolnym. Ale funkcjonujący tam jako jeden z animatorów Pan Kleks potrafi też zadać intrygujące pytania nastolatkom.
Gdyński Eksperyment dużo miejsca poświęca zrozumieniu budowy elementów żywej natury, jak i zachodzących w niej procesów. Ze szczególnym naciskiem na ludzkie ciało, które w końcu też jest maszyną i funkcjonuje według praw fizyki, fascynuje możliwościami, ale podlega ograniczeniom. Marzący o zawodzie chirurga będą mieli możliwość doświadczenia pierwszych, bezkrwawych jeszcze przymiarek. Wprowadzenie w świat zwierząt wiąże się z kolei z odkryciem, że pod pewnymi względami są one istotami doskonalszymi od człowieka. W Eksperymencie można przekonać się, jak wygląda świat z ich perspektywy.
Centrum Nauki Kopernik, uroczo położone w stolicy na zachodnim brzegu Wisły, stawia niespodziewanie dużo wyzwań z dziedziny fizyki dorosłym, dowodząc mimochodem, że wyniesiona ze szkoły wiedza szybko się ulatnia. Z myślą o najmłodszych funkcjonuje strefa Bzzz!, a obok niej znajduje się miejsce, gdzie dzieci odkrywają prawa fizyki za pomocą rekwizytów, którymi bawią się w wodzie (rada dla rodziców: warto zaopatrzyć się w ubrania na zmianę). Zwieńczeniem, a dla wielu głównym punktem programu wizyty w Koperniku jest seans w planetarium.
Tratwą i drezyną
Dzięki wakacjom mamy wreszcie czas na to, by zboczyć z utartych szlaków i odkryć nieoczywiste miejsca. W Kleczy Dolnej, nieopodal Wadowic, mieści się Apilandia, czyli Interaktywne Centrum Pszczelarstwa (gdzie warto zajrzeć choćby dla przeciwwagi, po emocjonalnej burzy gwarantowanej w znajdującej się nieopodal Energylandii). Wizyta w Apilandii trwa przeciętnie półtorej godziny, ale atrakcji nie brakuje: od pogadanki uświadamiającej gościom, dlaczego pszczoły pełnią tak ważną rolę w otaczającym nas ekosystemie, przez wcielanie się w rolę pszczelarza, po udział w warsztatach tematycznych oraz pokazach multimedialnych. Nieodłączną częścią wizyty jest degustacja (w tym również miodów pitnych), ale przewidziano też atrakcje niebanalne: zabiegi pielęgnacyjne kosmetykami na bazie miodu oraz sesje uloterapii.
Na drugim końcu Polski, w Dobrzycy (między Ustroniem Morskim a Mielnem), znajdują się Ogrody Hortulus, gdzie na powierzchni niemal 4 ha sąsiadują ze sobą przeróżne zielone enklawy nawiązujące zarówno do rodzaju środowiska naturalnego (ogrody skalny i leśny), jak i do zagranicznych kultur oraz tradycji (ogrody japoński, francuski, śródziemnomorski i angielski). Na zmysły działają ogrody barw, zapachu i dźwięku, ale z punktu widzenia dzieci największą atrakcją jest labirynt grabowy. Zajmuje powierzchnię hektara, na którym posadzono 180 tys. sztuk drzew, a ich odpowiednio przycięte korony stworzyły ściany o wysokości dwóch metrów. Do wyboru są trzy trasy, a łączna długość labiryntu wynosi 3 km. W centrum znajduje się wieża widokowa, skąd przy dobrej pogodzie można zobaczyć Bałtyk, a widok na ogrody doskonale oddaje ich rozmiar oraz ogrom pracy włożony w ich zaplanowanie i pielęgnację.
Inny sposób na podziwianie otaczającej natury – z perspektywy szyn – czeka w Bieszczadach. Wytyczona tam linia kolejowa 108 powstała w 1872 r. z polecenia władz Cesarstwa Austriackiego, liczyła 160 km i łączyła miejscowości Stróże oraz Krościenko, gdzie dziś znajduje się przejście graniczne z Ukrainą (i wiedzie tam szlak śladami dobrego wojaka Szwejka). Kilkanaście lat temu tamtejsze połączenie zostało zakwalifikowane przez PKP do kategorii nierentownych i ruch pasażerski zamarł. Od zupełnego zapomnienia udało się to miejsce ocalić dzięki powołaniu do życia Bieszczadzkich Drezyn Rowerowych. Jak sama nazwa sugeruje, pojazdy wprawiane są w ruch siłą mięśni nóg, zabierają na pokład maksymalnie pięć osób. Stacja główna znajduje się w Uhercach Mineralnych, można wybrać trasy prowadzące na wschód lub na zachód (zdania na temat przewagi uroków jednej nad drugą są podzielone). Wycieczka wymaga przyzwoitej kondycji, ale przewidziane są miejsca na postój i regeneracyjne posiłki. Z rad praktycznych: drezyny warto rezerwować z wyprzedzeniem, a w upalne dni trzeba pamiętać o nakryciu głowy i wodzie, gdyż trasa długimi fragmentami prowadzi przez odkryte tereny.
Jeśli wakacje, to woda, a jeśli woda, to nie tylko popularne spływy kajakowe. Coraz popularniejsze robi się odkrywanie krajobrazów z perspektywy rzeki dzięki podróżowaniu na tratwie. Miłośników takich wypraw można spotkać na Biebrzy, rzece leniwej i spokojnej, co jest mile widziane przez wzgląd na bezpieczeństwo wycieczkowiczów, ale z punktu widzenia wioślarza oznacza wytężoną pracę. Są bowiem na wytypowanych do tratwowych spływów trasach miejsca, w których zaniechanie wiosłowania skutkuje zatrzymaniem tratwy w miejscu, a nawet cofaniem. Dla żądnych dłuższej przygody przewidziane są spływy kilkudniowe, połączone z nocowaniem na wodzie, bo tratwa to właściwie domek na wodzie, z sypialnią, kuchnią oraz tarasem.
Dla dzieci taka wyprawa, połączona ze spontanicznymi przystankami na kąpiele, to duża frajda, ale ich opiekunowie powinni przygotować się na to, że taka forma wycieczki jest sporym wyzwaniem. Aby oszczędzać siły, należy zsynchronizować technikę odpychania i wiosłowania (wstępnej instrukcji udziela personel wypożyczalni tratw), trzeba pamiętać, by do wyposażenia dołączyć kotwicę (która w razie zmęczenia umożliwi postój na wodzie), no i dbać o podróżniczy savoir-vivre, bo trasa wiedzie fragmentami przez park narodowy.
Ucieczka od cywilizacji, obcowanie z naturą, widoki oraz nocleg niemal pod gołym niebem rekompensują wysiłek. Nawet dwudniowy wypad potrafi dać nieźle w kość. Ale krążą również legendy o twardzielach, potrafiących spędzić na Biebrzy na tratwie i dwa tygodnie.
Wybór jest więc spory, dodatkowymi wskazówkami służy rzecz jasna internet, pełen propozycji na rodzinne wczasowanie. A więc w drogę.
MARCIN PIĄTEK