Tatuaż. Coś, co jeszcze 30 lat temu kojarzyło się z więzieniem, marginesem społecznym i ewentualnie marynarzami, dziś jest już elementem codzienności. Obrazki na ciele zdążyły już nawet spowszednieć. Stąd coraz śmielsze pokrywanie tuszem tych części ciała, które jeszcze niedawno uchodziły za nietykalne, jak szyja, głowa, a nawet twarz. Trudno wskazać branżę, która szybciej się rozwija. I zmianę społeczną, która ma ostatnio szerszy zasięg. Choć jeszcze kilkanaście lat temu niewiele na to wskazywało.
Piętno/piękno
Chociaż branża jest stosunkowo młoda, to dorobiła się już swoich gwiazd, wielkich wygranych, no i oczywiście przegranych. Piotr Żurawski z Gdyni zdecydowanie należy do tych ostatnich. O czym zresztą otwarcie mówi, bo przerobił to już na terapii. Żurawski pierwszą maszynkę do tatuowania kupił we wrześniu 1990 r. Ze Stanów Zjednoczonych ściągnął ją razem z książką „Tatuaż od A do Z. Przewodnik po udanym tatuowaniu”. Autor Hauck Spaulding reklamował dzieło jako pierwszą książkę odzierającą tatuaż z tajemnic, które artyści zazdrośnie strzegli przed konkurencją. Jak przystało na chwytliwą reklamę, więcej obiecywał, niż dawał. Przynajmniej można było od czegoś zacząć. Żurawski, jak zresztą cała branża, uczył się głównie na klientach, których uczciwie o tym informował. Skończyło się na tym, że część zdążyła się już pozbyć jego wczesnych prac za pomocą techniki laserowej. Albo zakrywając je nowymi tatuażami. Na szczęście Żurawski uczył się bardzo szybko.
Branża rozwijała się właściwie na dziko, bo przed 1989 r. czegoś takiego jak studio tatuażu w Polsce nie było. A literatura na ten temat, np. wydana w 1973 r. broszura „Tatuaż” autorstwa Kazimierza Malinowskiego, klauzulowana była jako „tajna – do użytku wewnętrznego Milicji Obywatelskiej”.