Kadry prawdy
Kadry prawdy. Fotografię zabija dosłowność. Musi być opowieść, nie obrazek
JULIUSZ ĆWIELUCH: – Ustalmy pryncypia – fotograf czy fotografka?
ANNA MUSIAŁÓWNA: – W moim pokoleniu takich pytań się nie zadawało. Ważniejsze było, czy ktoś się nadaje do tej roboty, czy nie. Ja się nadawałam.
U pani to chyba genetyczne. Nikt nie uczył pani fotografowania.
W szkole baletowej uczyli mnie harmonii ciała, muzycznego słuchu i piękna formy. Czym to się różni od kompozycji w fotografii? Przecież w jednym i drugim chodzi o estetyczny porządek. Od małego obcowałam z fotografią, bo mój ojciec prowadził zakład fotograficzny w Suchedniowie. Brat został fotografikiem. Dla mnie kontakt z aparatem był czymś naturalnym. Nie bałam się patrzeć na świat przez obiektyw. Techniki każdy może się nauczyć.
Jak szybko?
Kiedy w wieku 23 lat wypadłam z baletu przez kontuzję, fotografią zaraził mnie starszy brat Maciej. Uznał, że jak pójdę między ludzi i zajmę czymś oko i głowę, to dobrze mi to zrobi. Parę miesięcy później miałam już pierwszą publikację w tygodniku studenckim „itd”.
Zadanie niemal szkolne – opis służby zdrowia z perspektywy wiejskiego lekarza. Wyszedł z tego wspaniały kawał socjologii.
Jechałam na ten materiał zielona. Coś mi powiedzieli, jak to mniej więcej ma wyglądać, ale tak naprawdę dostałam wolną rękę. Migawkę naciskałam, kiedy coś mnie zainteresowało, przyciągało moją uwagę. Kombinowałam, że skoro mnie to zainteresowało, to czytelnika pewnie też wciągnie. Materiał szedł właściwie bez tekstu, jako klasyczny fotoreportaż. Trzeba było tak opowiadać, żeby czytelnik rozumiał, kim jest ten lekarz, kim są jego pacjenci, jak żyją ci ludzie. Porządny reportaż społeczny, który nie wymagał tekstu, bo posługiwał się własnym językiem.