„Gremliny rozrabiają”, reż. Joe Dante, 1984 r. Jeżeli już ktoś nie potrafi wyobrazić sobie świątecznego seansu z filmem innym niż familijny, to dlaczego nie dorzucić do tego szczypty grozy i mnóstwa zabawy? „Gremliny rozrabiają” to absolutny klasyk, ostatnio przez telewizję jakoś zapomniany (a pamiętam, jak powtórek było tyle co obecnie „Kevina” czy „Władcy Pierścieni”), warto więc nie oglądać się na sztywne ramówki i obejrzeć obraz, jeden z symboli kina lat 80.
mat. pr.
Macie dość cieplusich, milusich, słodziutkich filmów świątecznych, którymi – jak co roku – telewizja katuje nas w drugiej połowie grudnia? Jakbyśmy bez tego nie byli sami w stanie ogarnąć, że śnieg za oknem i karp w sklepach to zwiastuny wigilii. Jakby odpowiednią atmosferę mogły zapewnić wyłącznie „Kevin sam w domu”, filmy biblijne albo „Roczniak”.
Tymczasem nakręcono wiele obrazów, które z jednej strony budują świąteczny klimat, z drugiej jednak nie idą ścieżką banału, oferując coś ponad schematyczną i pluszową historyjkę dla dzieci. Oto lista takich filmów – ich obejrzenie to gwarancja udanych świąt.
Wybrał Marcin Zwierzchowski.
Tymczasem nakręcono wiele obrazów, które z jednej strony budują świąteczny klimat, z drugiej jednak nie idą ścieżką banału, oferując coś ponad schematyczną i pluszową historyjkę dla dzieci. Oto lista takich filmów – ich obejrzenie to gwarancja udanych świąt.
Wybrał Marcin Zwierzchowski.
mat. pr.
<b>„Szklana pułapka”, reż. John McTiernan, 1988 r.</b> Bezapelacyjnie najlepszy film świąteczny w historii. Choinka? Jest. Świąteczna impreza? Jest. Ktoś mówi: „Ho. Ho. Ho”? Mówi. Do tego jednak mamy Johna McClane’a, czyli jednego z najtwardszych, a zarazem najzabawniejszych bohaterów kina akcji, a także Alana Rickmana w swojej pierwszej filmowej roli, w której od razu wykreował czarny charakter niemalże na miarę Dartha Vadera. Jest taka scena w kultowym serialu „Przyjaciele”, gdzie Ross, Chandler i Joey oglądają właśnie „Szklaną pułapkę”, a gdy film się kończy… decydują się ponownie go obejrzeć. Prawidłowe podejście.
mat. pr.
<b>„Szklana pułapka 2”, reż. Renny Harlin, 1990 r.</b> I w zasadzie jedyną alternatywą dla powtórnego obejrzenia pierwszej „Szklanej pułapki” jest obejrzenie jej kontynuacji. Bo owszem, sequel również rozgrywa się w czasie świąt, choć już nie w wieżowcu, ale na lotnisku (i tu objawił się geniusz tłumaczenia tytułu „Die Hard” jako „Szklana pułapka”). Wprawdzie nie ma tu już Rickmana, ale Bruce Willis wciąż pozostaje w najwyższej formie, a efekt to jeden z najlepszych filmów z „2” w tytule w historii kina.
mat. pr.
<b>„Powrót Batmana”, reż. Tim Burton, 1992 r.</b> Święta w Gotham, w wersji Tima Burtona, z czasów, gdy jeszcze kręcił ciekawe filmy, a nie efekciarskie „Alicje w Krainie Czarów” i nudne „Mroczne cienie”. Batman mierzy się tu z granym przez Danny’eg DeVito Pingwinem, a Mrocznego Rycerza wspomaga (tak jakby) najlepsza Kobieta-Kot w historii, czyli Michelle Pfeiffer. Przede wszystkim zaś w filmie tym zniszczenie miasta Gotham ma się odbyć z użyciem armii pingwinów, z których każdy wyposażony jest w przymocowaną do grzbietu rakietę – te zaś pomalowano w świąteczne, biało-czerwone pasy. Ho. Ho. Ho.
mat. pr.
<b>„Edward Nożycoręki”, reż. Tim Burton, 1990 r.</b> Kolejny film Burtona, znowu z nieco odległego, najciekawszego okresu w karierze tego reżysera. To w zasadzie baśń – więc klimatycznie idealnie – której bohaterem jest chłopiec-cyborg (Johnny Depp). Jego twórca umiera, zanim zdąży zastąpić przytwierdzone do jego nadgarstków nożyce normalnymi dłońmi, a pozostawiony samemu sobie Edward postanawia poznać szeroki świat. W pobliskim miasteczku spotyka młodą Kim (Winnona Ryder), zakochuje się, a w pamiętnej scenie „strzyżenia” lodowej rzeźby tworzy dla niej śnieg na życzenie. Czyli o miłości i z odpowiednim klimatem.
mat. pr.
<b>„Pogromcy duchów II”, reż. Ivan Reitman, 1989 r.</b> Jasne, uczciwie trzeba przyznać, że nie jest to najbardziej udany z filmów. Raczej mamy tu do czynienia z nieco nieudolną próbą powtórzenia sukcesu oryginału, gdzie chęci może i były, ale umiejętności już zabrakło. Dlatego momentami było kiczowato, a przeciwnik naszych bohaterów, Vigo, nie tyle jest groźny, ile karykaturalnie śmieszny. Ale jeżeli alternatywą jest jakiś okropny film familijny z dzieciakami czy gadającymi zwierzętami na pierwszym planie, to już wolę Dana Aykroyda i Billa Murraya poruszających się po Nowym Jorku w ożywionej Statui Wolności.
mat. pr.
<b>„Żywot Briana”, reż. Terry Jones, 1979 r.</b> Wszystko się tu przecież zgadza: mamy chłopca urodzonego w Betlejem, dokładnie 2016 lat temu, mamy Rzymian, wątek mesjański, kult i tak dalej. A że nazywa się Brian, a nie Jezus Chrystus – nie czepiajmy się szczegółów. Bo co to by były za święta bez Monty’ego Pythona?
mat. pr.
<b>„Zabójcza broń”, reż. Richard Donner, 1987 r.</b> Świąteczny maraton marzeń: „Szklana pułapka”, „Szklana pułapka 2” oraz „Zabójcza broń”. Chociaż zgodnie z chronologią ostatni z filmów winno się oglądać jako pierwszy, bo to od niego rozpoczęła się chlubna tradycja świątecznych akcyjniaków, później kontynuowana między innymi przez „Kiss Kiss Bang Bang”, „Długi pocałunek na dobrano” czy „Najpierw strzelaj, potem zwiedzaj”. Malownicza bożonarodzeniowa scena? Finałowe mordobicie na trawniku ozdobionym świątecznymi światełkami.
mat. pr.
<b>„Brazil”, reż. Terry Gilliam, 1985 r.</b> Zgadza się: futurystyczna dystopia Terry’ego Gilliama, opisująca skupione na konsumpcjonizmie społeczeństwo przyszłości, na czele z totalitarnym rządem. A co lepiej pasuje do tematu nadmiernej konsumpcji niż Boże Narodzenie? Jeżeli szukacie filmu, który nieustannie przypomina o fakcie, że jego akcja toczy się w czasie świąt, ale jednocześnie nie ma w sobie ani odrobiny świątecznego ciepła i radości, oto kandydat idealny. Poza tym każda wymówka, by obejrzeć „Brazil”, jest dobra. Jeżeli zaś rodzina będzie narzekać, że to wcale nie bożonarodzeniowy film, po prostu puśćcie im pierwszą scenę, w której cała rodzinka wspólnie ogląda w telewizji świąteczny program. (A chwilę później do mieszkania wpada jednostka antyterrorystyczna, by aresztować ojca).
mat. pr.
<b>„Zły Mikołaj”, reż. Terry Zwigoff, 2003 r.</b> I na koniec pozycja dla widzów prawdziwe świątecznej atmosfery (w wersji telewizyjnej) niecierpiących, chcących widzieć, jak ktoś depcze, przekręca i obśmiewa wszystkie symbole Bożego Narodzenia. Bo Billy Bob Thornton dokładnie to robi – jego Mikołaj to pijak, seksoholik, gbur i wróg dzieci, a na dodatek złodziej, wykorzystujący strój świętego jako sposób na dobieranie się do sklepowych sejfów. W tym roku Zły Mikołaj i jego kumpel, karzeł Marcus, powrócili w drugim filmie, sięgając nowego dna – ich plan zakładał okradzenie fundacji charytatywnej.