Ja My Oni

Szkoła w uciekającym świecie

Dziś dziecko uczy się więcej nowych słów od medialnych maszyn niż od matki. Dziś dziecko uczy się więcej nowych słów od medialnych maszyn niż od matki. Mirosław Gryń / Polityka
Dlaczego nie wystarczą komputery i tablety, żeby szkoła była nowoczesna.

Najzagorzalsi krytycy systemu powszechnej edukacji przekonują, że szkoła to relikt XIX w., innych więc czasów i innego społeczeństwa. Wiedza, kiedyś dobro trudno dostępne, dziś w pełnej obfitości nęci w Internecie. Szkoła karkołomnie próbuje nadążyć za postępem nauki i techniki, goniąc jednak w dziewiętnastowiecznym stylu – poszerzając program o kolejne fakty. W rezultacie programy nauczania puchną, a uczniowie głupieją, stwierdził m.in. prof. Jan Hartman w gorącym pamflecie nawołującym do likwidacji szkoły w obecnej postaci, opublikowanym w maju 2013 r. w „Gazecie Wyborczej”.

Krytycy mniej radykalni problemów współczesnej szkoły upatrują w jej technologicznym anachronizmie. Aleksandra Pezda, uważna obserwatorka polskiej edukacji, opublikowała książkę „Koniec epoki kredy” – już tytuł jest zarówno diagnozą, jak i manifestem. Uczeń w codziennym życiu doświadcza niezliczonych bodźców medialnych, jest owym cyfrowym tubylcem od niemowlaka niemal zrośniętym z elektronicznymi gadżetami. To one pośredniczą w porozumiewaniu się z innymi ludźmi, w dostępie do informacji i wiedzy, w zabawie i rozrywce.

Włoski filozof Franco „Bifo” Berardi zauważa, że dziś dziecko uczy się więcej nowych słów od medialnych maszyn niż od matki – pierwszej osoby wprowadzającej małego człowieka w świat kultury.

Cyfrowy tubylec w ławce

W końcu rozumiemy, o czym pisał inny badacz współczesności Manuel Castells, gdy wprowadzał pojęcie wirtualności rzeczywistej. To nasz codzienny świat, w którym coraz trudniej o bezpośredni dostęp do rzeczywistości i ludzi, bo kryją się oni za ekranami medialnych urządzeń.

Ja My Oni „Jak radzić sobie ze szkołą” (100074) z dnia 07.10.2013; Jak naprawić szkołę; s. 100
Reklama