Ja My Oni

Nadrzeczywistość, czyli dlaczego schizofrenia, ta zupełnie niezaraźliwa udręka duszy, budzi wciąż taki lęk

Fakty i mity o schizofrenii

Nikt się nie spodziewa, by kiedykolwiek udało się ludzkości pokonać schizofrenię. Nikt się nie spodziewa, by kiedykolwiek udało się ludzkości pokonać schizofrenię. Corey Ford/Alamy Stock Photo / BEW
Schizofrenia – dlaczego ta zupełnie niezaraźliwa udręka duszy budzi wciąż taki lęk?

Artykuł ukazał się w „Ja My Oni” tom 24. „Rady na kłopoty ze sobą i z innymi”. Poradnik dostępny w Polityce Cyfrowej i w naszym sklepie internetowym.

***

Schizofrenia otoczona jest przesądami i stereotypami bodaj najbardziej ze wszystkich chorób psychicznych. Jej fałszywy obraz w potocznym rozumieniu – jako utraty kontaktu z rzeczywistością i kontroli nad sobą – może wynikać ze skomplikowanej natury tego schorzenia, o którym nawet psychiatrzy mówią, że jest najbardziej wyniszczającą i dezorganizującą ludzkie życie przypadłością. To oczywiście nie usprawiedliwia dyskryminacji, jakiej doświadczają chorzy, ani powielania szkodliwych poglądów na ich temat. Ale z pewnością utrudnia akceptację chorych, co wynika z niezrozumienia ich problemów.

W plątaninie przyczyn

Bo schizofrenię zrozumieć trudno. Nie jest tylko organiczną chorobą mózgu, nie polega też wcale na rozszczepieniu osobowości. – Chorujący na schizofrenię mają bardzo spójną osobowość! Są tym, kim są – prostuje jeden z podstawowych mitów dr psychologii Magdalena Nowicka z Uniwersytetu SWPS w Warszawie, która w Płońsku kieruje dziennym oddziałem psychiatrycznym. – U tych chorych zostaje zerwany lub zniekształcony przez urojenia związek między myślami a emocjami.

Prof. Janusz Heitzman, wiceprezes Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego, zapytany o najważniejszą cechę schizofrenii, wskazuje na zaburzone myślenie, ale również na zmianę postrzegania rzeczywistości: – To szczególna zmiana, na którą wpływ mają nie tylko omamy i urojenia. Może wiązać się z przeżyciami emocjonalnymi, które dla chorego są niezwykle trudnym doświadczeniem.

Byli badacze, którzy poszukiwali w mózgu jądra schizofrenii, inni wolą mówić o jej bogatym spektrum. Jedna choroba czy zespół objawów? Robocze definicje nie pomogą rozwiązać tej zagadki. Prof. Heitzman podkreśla, że zmienność cech klinicznych występujących u konkretnego pacjenta w czasie dodatkowo zwiększa tę złożoność: – Każdy przeżywa tę chorobę w indywidualny sposób, u każdego wywołuje ona inne emocje i zachowania, objawy też mają różne natężenie.

Dla innego znakomitego psychiatry prof. Jacka Wciórki z warszawskiego Instytutu Psychiatrii i Neurologii samo pojęcie schizofrenii mogłoby nie istnieć: – Skoro przykleiły się do niego różne krzywdzące łatki, moglibyśmy się posługiwać innymi. Na przykład: psychozą, kryzysem psychotycznym.

Skąd się taki kryzys bierze, kiedy wybucha? Odpowiedź znów się komplikuje. Na schizofrenię choruje w Polsce ok. 400 tys. osób, ale nie ma wspólnego mianownika, pod który można by podciągnąć wszystkie losy tych ludzi sprzed choroby i w czasie jej trwania. – Naukowcy do końca świata będą pewnie szukać pierwszej i ostatniej jej przyczyny – mówi, nawet ze szczyptą politowania, prof. Wciórka. Bo raczej nie wierzy, że kiedykolwiek uda się to praźródło odkryć. – Nasza wiedza o procesach psychicznych niebywale się zwiększyła, a i tak nic to nie dało.

Teorii próbujących wyjaśnić tę zagadkę było i jest mnóstwo. Lecz jedyny na razie wniosek to brak jednego, klarownie sprecyzowanego tła zaburzeń. Podłoże jest wieloczynnikowe – powiadają badacze, niepogodzeni do końca ze sobą. – Ten stan niepewności znajduje odzwierciedlenie w wielu rywalizujących ze sobą hipotezach – przyznaje prof. Janusz Heitzman, dodając, że należy z każdej z nich wziąć jakąś część i połączyć z inną, choć pozornie niewiele mogą mieć ze sobą wspólnego. Te puzzle tylko w ten sposób da się ze sobą skleić.

Predyspozycje genetyczne? Pewnie jest coś na rzeczy, choć nie zachodzi tu dziedziczenie wprost. Koncepcja neurorozwojowa, oparta na wykrywanych w mózgu patologiach strukturalnych? Miałyby powstawać już w życiu płodowym, w bardzo wczesnym okresie kształtowania się ośrodkowego układu nerwowego (np. powiększenie komór bocznych lub atrofia korowa mózgu) pod wpływem szkodliwych czynników: infekcji wirusowych, zatrucia toksynami przeniesionymi przez matkę. Z jej rolą w wywołaniu zaburzeń wiązała się również koncepcja „schizofrennej matki”, przedstawiona przez Friedę Fromm-Reichmann, która zwróciła uwagę na szczególne zakłócenia więzi i komunikacji z dzieckiem usposobionym do choroby. Swego czasu do głosu doszła też koncepcja dopaminowa, kiedy odkryto, że niektóre z objawów schizofrenii można łagodzić lekami wywierającymi wpływ na układ dopaminergiczny mózgu. W myśl tej wersji schizofrenia jest skutkiem zakłóceń w komunikacji między neuronami za sprawą substancji chemicznych zwanych neuroprzekaźnikami – dopaminy, glutaminianu, kwasu gammaaminomasłowego. Ale i ta teoria niekoniecznie się sprawdza w przypadku chorych, którzy zamykają się w sobie, izolują, a objawy narastają u nich stopniowo. Również wciąż nie wiadomo, dlaczego jedna osoba z niewłaściwym poziomem któregoś z neuroprzekaźników doskonale reaguje na leczenie, a inna nie.

Więc jeszcze jedna hipoteza, nawiązująca do owego kryzysu psychotycznego: zgodnie z nią to stres emocjonalny uruchamia psychozę u osoby, która z uwagi na posiadaną konstelację genów lub rozregulowania wspomnianych neuroprzekaźników w mózgu wykazuje podatność na tego typu przeżycia.

Na tym polega właśnie współistnienie różnych czynników, które prowadzą do początku choroby. Czy jeśli taki emocjonalny szok nie wydarzy się w życiu osoby podatnej genetycznie lub biochemicznie, objawy schizofrenii mogą się nigdy u niej nie ujawnić? – Być może – konkluduje dr Magdalena Nowicka. Jej zdaniem mechanizm powstawania schizofrenii jest często formą obrony przed nieakceptowaną rzeczywistością.

Prof. Janusz Heitzman: – Taki człowiek stwarza swoim psychotycznie zmienionym umysłem obronę przed okrutnym światem i rzeczami, których nie rozumie. Stąd urojenia wielkościowe, poczucie mocy, inne postrzeganie rzeczywistości. Dzięki psychozie jest w stanie uwierzyć, że świat go nie zmiażdży. Zamyka się w jej kręgu, staje się silniejszy, inny.

Rozpoznać tamten świat

Choroba psychiczna daje tylko ułudę mocy. Pacjent przeważnie nie ma świadomości, że choruje. Lekarzowi, przynajmniej za pierwszą wizytą, nie poskarży się na swoje omamy i urojenia. Zaczyna żyć w tym wewnętrznym świecie, który z jego punktu widzenia jest bezpieczny, i izoluje się od otoczenia. Rodzina i najbliżsi te właśnie zmiany zachowania mogą dostrzec. Bo o omamach i urojeniach dowiedzą się dopiero wtedy, kiedy chory sam o tym powie – wcześniej będzie uchodził tylko za dziwaka; zamkniętego w swoich myślach lub znoszącego do domu dziwne przedmioty.

Poza dezorganizacją myślenia, urojeniami wielkościowymi pojawiają się też dolegliwości jakby z przeciwnego bieguna: apatia, brak motywacji, wycofanie, depresja. Często to one są impulsem do poszukiwania profesjonalnej pomocy. Nierzadko najpierw u psychologa, bo to mniej stygmatyzujące.

Trzeba pewnego wyczucia i doświadczenia, aby spostrzec, że pacjent, który w życiu się potyka i ma problem z akceptacją w otoczeniu, może być w rzeczywistości ofiarą kiełkującej schizofrenii. – Nieraz przedwcześnie otrzymuje u psychologa etykietę osoby depresyjnej lub z zaburzeniami adaptacyjnymi – mówi dr Nowicka, lecz natychmiast zaznacza, że choć wiedza młodych psychologów na temat schizofrenii jest raczej mizerna, to niekoniecznie za brak wczesnego rozpoznania choroby odpowiada sam psycholog. – Te wczesne objawy bywają naprawdę nieraz trudne do zidentyfikowania. Psychiatrzy też często leczą kogoś niesłusznie z powodu depresji zamiast postawić właściwą diagnozę.

Pacjent w psychozie jest dla psychologa bardzo trudnym przypadkiem. Kiedy żadne jego interwencje nie są skuteczne, powinno być to sygnałem, że najwyższy czas na konsultację u psychiatry. – Byłoby błędem w sztuce, gdybyśmy widzieli ewidentne objawy wytwórcze i nie skierowali takiej osoby do lekarza specjalisty – stanowczo stwierdza Magdalena Nowicka. To oczywiście nie znaczy, że podczas leczenia wsparcie psychologiczne nigdy się nie przyda. – Przeciwnie. Nasza rola polega na zdjęciu odium z psychiatrii. Na edukacji. Udzielaniu wsparcia. Psychoterapia może uporządkować myśli. Dać azyl bezpieczeństwa, który chorego wzmocni.

Dla prof. Heitzmana kontakt z pacjentem chorym na schizofrenię stwarza konieczność zbudowania szczególnej więzi. – Niejeden psychiatra towarzyszy pacjentowi przez 20, 30, a czasem 40 lat, czyli nieraz dłużej niż lekarz jest ze swoim współmałżonkiem i dziećmi. To jest wyjątkowy przywilej, choć i przekleństwo, gdyż kontakt z pacjentem mamy wysycony bliskością. A jednocześnie nie wolno przekraczać granic.

Niektórzy pacjenci woleliby, by tej granicy w ogóle nie było – co bywa nieraz objawem ich zaburzeń. Nieraz to dobra podpowiedź, co złego dzieje się w relacjach tego człowieka z najbliższym otoczeniem, rodziną. Choć dla wielu najważniejsze jest ustalenie precyzyjnej diagnozy, prof. Jacek Wciórka tłumaczy: – Ważniejsze bywa rozpoznanie kłopotów, potrzeb, aspiracji. I dopiero w tym można szukać ścieżki, która wiedzie do leczenia.

Psychiatra oraz psycholog z jednej strony nie mogą być przyjacielem chorego, z drugiej powinni starać się wejść w jego świat urojeń. Aby zrozumieć czyjąś psychozę, trzeba po prostu zacząć myśleć tymi samymi kategoriami, którymi myśli pacjent. Zwłaszcza w tej chorobie są oni bowiem szczególnie wyczuleni na nieszczerość w relacji z lekarzem. Magdalena Nowicka przestrzega tych samych reguł w pracy psychoterapeutycznej: – Jeśli zaprzeczyłabym jakimś urojeniom, stałabym się dla pacjentów wrogiem lub elementem tego niechcianego świata, który im zagraża.

Powiedzmy sobie szczerze: omamy i urojenia mogą też przydarzyć się ludziom zdrowym. Każdy z nas może mieć jakieś złudzenia (wyobraźnię potrafi pobudzić przebiegający kot w piwnicy czy szelest gałęzi w lesie; „masz urojenia!” – oznajmi mąż oskarżany o zdradę przez podejrzliwą żonę). Nie wymaga to rzecz jasna konsultacji psychiatrycznej. – Epizodyczne stany zaburzeń postrzegania rzeczywistości obserwowane są też u osób palących marihuanę, zwłaszcza w młodszym wieku – dodaje prof. Janusz Heitzman. To może być już groźne, ponieważ bywa zwiastunem psychozy; zwłaszcza u osób genetycznie predysponowanych do zachorowania na schizofrenię. – Gdyby taka osoba nie miała kontaktu z narkotykami, objawy choroby mogłyby się u niej nigdy nie ujawnić.

Urojenia – zwłaszcza o charakterze winy, grzeszności, braku osobistej wartości – mają też pacjenci z ciężką depresją. – Ale są krytyczni, potrafią się wobec nich dystansować – podkreśla dr Nowicka. Ten stosunek do urojeń i omamów odróżnia patologię schizofrenii od tego rodzaju fałszywych sądów przytrafiających się ludziom zasadniczo zdrowym, którzy mają świadomość, że są to epizodyczne wytwory jedynie ich wyobraźni. Chorzy na schizofrenię są przekonani, że słyszą głosy naprawdę. Dopiero pod wpływem leczenia potrafią swoje sądy urojeniowe do pewnego stopnia rozpoznawać i dystansować się wobec nich.

Niczym piętno

Czy współczesna psychiatria jest bezradna wobec schizofrenii? Według prof. Jacka Wciórki ten kryzys, który lekarze nazywają chorobą wymagającą leczenia, ma swoją bardzo silną komponentę egzystencjalną: – Jest to rodzaj głębokiego cierpienia, któremu same leki nie są w stanie zaradzić. Wyciąganie z tego kryzysu nie powinno się zatem ograniczać do interwencji jedynie medycznych.

Truizmem byłoby powtarzać, że żadna tabletka wszystkich problemów nie rozwiąże. Ugasi pożar, ale na tym pogorzelisku trzeba coś zbudować. – Musi w tym pomóc rodzina, przyjaciele, całe otoczenie i dobrze przygotowani fachowcy, choć niekoniecznie sami psychiatrzy – wymienia prof. Heitzman. W dobrze zorganizowanych zespołach jest od pewnego czasu również miejsce dla tzw. userów, czyli pacjentów, którzy sami wyszli z choroby, są w remisji, i poprzez własne doświadczenia mogą być doskonałym wsparciem dla innych, którzy dopiero zaczęli się leczyć lub wracają do świata spoza murów szpitali.

U nas wciąż 85 proc. chorych na schizofrenię leczy się w oddziałach zamkniętych, a 15 proc. poza nimi. Sens opieki polega na odwróceniu tych proporcji, czego zdaniem polskich psychiatrów nasze społeczeństwo nie rozumie, woląc izolować pacjentów z dala od siebie. Jak wynika z sondaży, dla jednej trzeciej Polaków głównym źródłem wyobrażeń na temat osób chorych na schizofrenię są media – a w nich aż roi się od stereotypów na temat tej choroby (patrz ramka). Fałszywe przekonania ugruntowują politycy, posługujący się bez żadnych oporów obelgami „schizofrenik”, „schizofreniczny”, utożsamiając te określenia z nielogicznością i brakiem intelektu. W przekazach prasowych dominują zaś relacje ze zdarzeń kryminalnych, których sprawcami były osoby rzekomo chore psychicznie – ale na ogół ich autorzy nie wyjaśniają okoliczności, w których doszło do popełnienia czynu. Wystarczy przypięcie łatki: schizofrenik – osoba niebezpieczna.

Takie myślenie cofa nas nie do XX, ale do XIX w. – mówi z irytacją prof. Heitzman. Jego zdaniem szersze udostępnienie na listach refundacyjnych leków długodziałających, które pozwoliłyby wielu pacjentom na powrót do normalnego życia na wiele tygodni bez konieczności regularnych powrotów do szpitali, byłoby z korzyścią dla wszystkich. – Więcej kosztują hospitalizacje i nieefektywność zawodowa pacjentów niż inwestycje w nowe leki, opiekę środowiskową i oddziały dzienne – zapewnia.

Na taki oddział w Płońsku pacjenci wracają chętnie. Mają tu powtarzalne zajęcia, które porządkują myśli i otaczający świat. – Kiedy ktoś ma rozgardiasz w głowie, potrzebuje porządku na zewnątrz – powiada kierująca tą placówką dr Nowicka. Chorzy na schizofrenię mają również ogromny problem z funkcjonowaniem w różnych rolach. Trudno im znaleźć życiowych partnerów, rzadko zakładają rodziny, nieczęsto mają dzieci. Niełatwo znajdują zatrudnienie, więc wypadają również z roli pracowników. Podczas pobytu na dziennym oddziale mają dostęp do tej namiastki życia. To bezpieczny azyl, dużo lepszy niż szpital z całkiem innym rygorem.

Te oddziaływania psychospołeczne mają wraz z przyjmowanymi lekami pomóc w samodzielnym funkcjonowaniu i oddalić ryzyko nawrotów psychozy. Zajęcia terapeutyczne uczą również rozpoznawać objawy choroby oraz uruchamiają zasoby, które można wykorzystać przy rozwiązywaniu codziennych problemów. – Lepiej radzą sobie z tym starsze osoby, u których pierwszy epizod schizofrenii wybucha około czterdziestki – mówi Magdalena Nowicka. – Mają już własne rodziny, pracę, a więc bagaż doświadczeń, dzięki któremu mogą lepiej poradzić sobie w życiu.

Ich rokowania są więc lepsze niż u 20-latków, w których psychoza uderza w momencie, kiedy każdy dopiero zaczyna planować swoją przyszłość. Rówieśnicy będą te marzenia realizować. Schizofrenia mocno to utrudni, a czasem wręcz uniemożliwi.

Praca terapeutyczna musi obejmować również rodziny chorych. Pacjent nie wyleczy się przecież sam ani nie uleczy go pobyt w szpitalu. – Na jednego pacjenta ze schizofrenią przypada około 10 osób z jego najbliższego otoczenia – szacuje prof. Heitzman. Rolę głównego opiekuna w większości przypadków sprawują kobiety, średnio w wieku 51 lat. To najczęściej matki, a nieraz życiowe partnerki bądź żony. Przeważnie mieszkają z chorym pod jednym dachem, ale pracują zawodowo i poświęcają opiece przeciętnie 34 godziny tygodniowo: – To dla nich jakby drugi etat. Czy można się zatem dziwić, że co czwarty opiekun wymaga pomocy specjalisty, gdyż obciążenie pracą często go przerasta? Nie ma czasu, a bywa, że i sił, aby zadbać o własne zdrowie. Przewlekła choroba dziecka lub współmałżonka izoluje od dalszej rodziny i znajomych.

Moby Dick psychiatrii

Jaka czeka nas przyszłość? W odróżnieniu od innych chorób – cukrzycy, nowotworów, niewydolności serca czy nerek – nikt się nie spodziewa, by kiedykolwiek udało się ludzkości pokonać to schorzenie duszy. Uwolnić od objawów – owszem, może nawet do naturalnego końca życia. Ale nie będzie to oznaczało absolutnego zmierzchu schizofrenii. Bo to nie bakteria, którą może szybko zwalczyć dobrze dobrany antybiotyk.

Poznanie wszystkich mechanizmów leżących u podłoża tych zaburzeń także nie wydaje się łatwe do wyjaśnienia. Bo im bardziej wyrafinowane metody neuroobrazowania mózgu czy analizy genomu otwierają przed nami nowe horyzonty, pojawiają się nowe zagadki. Ludzka psychika i mózg pozostają wciąż najbardziej niedostępnym dla nauki tworzywem. – Ale czy to potrzebne tak bardzo i na pewno korzystne, by wytłumaczyć i zrozumieć wszystko do cna – zastanawia się na koniec prof. Wciórka. – Nieodkryte tajemnice uruchamiają rozwój. Obecna ucieczka w neurobiologię jest dla mnie próbą złagodzenia poczucia niewiedzy jakąkolwiek wiedzą.

Trzech doskonałych amerykańskich specjalistów – Michael Minzenberg, Jong Yoon i Cameron Carter – w wydanym w Polsce obszernym podręczniku psychiatrii piszą, że schizofrenia była centralnym przedmiotem studiów czołowych lekarzy i naukowców każdej epoki. Jako najbardziej zagadkowa jednostka chorobowa „zasłużyła sobie na miano Moby Dicka psychiatrii”. Za co ten tytuł? Czyżby za łączącą powieść z chorobą wielowątkowość, wymieszanie różnych stylów i konwencji?

Interpretatorzy doszukują się w książce wielkich alegorii, a wiele jej scen rozgrywa się w umysłach bohaterów owładniętych szaleństwem zemsty na legendarnym wielorybie Moby Dicku. A może chodzi bardziej o symbolikę walki między uczuciami a rozsądkiem, między wolną wolą człowieka a przeznaczeniem, co przecież w schizofrenii daje się odczuć aż nadto? Tylko jak wytłumaczyć stygmatyzowanym pacjentom i ich zagubionym rodzinom, że codzienne życie różni się od literatury.

***

Jak wyjść z labiryntu

Środki farmakologiczne stały się podstawową metodą leczenia schizofrenii od połowy XX w. Wcześniej sięgano po różne specyfiki: lit, kokainę, mangan, bizmut, olej rycynowy lub siarkowy. Wywoływano zabiegi mające wprowadzić chorego w stan snu czy nawet, za sprawą podawanej insuliny, w śpiączkę.

Jedną z bardziej nieszczęśliwych metod poszukiwania sposobów łagodzenia zaburzeń psychicznych była lobotomia. Polegała na chirurgicznym przecięciu połączeń nerwowych pomiędzy częścią płatów czołowych a resztą mózgu i portugalski neurolog, który ją wymyślił, Egas Moniz otrzymał za to w 1949 r. nawet Nagrodę Nobla. Konsekwencje zabiegów stosowanych u chorych z psychozami były jednak brutalne, bo stawali się roślinami wypranymi z emocji, pozbawionymi woli i ambicji. Te uboczne efekty, biorąc pod uwagę ówczesny etap rozwoju technik neurochirurgicznych, były tak fatalne, że metody na szczęście zaniechano. Co nie znaczy, że psychochirurgia całkowicie się skompromitowała – wskazania do niej są jednak bardzo zawężone i przeprowadzenie lobotomii wymaga dziś komisyjnej zgody. Również elektrowstrząsy, choć narosło wokół nich wiele mitów, mogą być użyteczne w temperowaniu niektórych postaci schizofrenii – chodzi tu zwłaszcza o stany katatonii, kiedy pacjent przez długi czas pozostaje w bezruchu. Leczenie za pomocą elektrowstrząsów zostało usprawnione i jest dziś metodą całkowicie bezpieczną.

W 1950 r. zsyntetyzowano chloropromazynę (pomocny lek przy znieczuleniach), która dwa lata później okazała się przydatna w uspokajaniu pobudzonych pacjentów i dawała nadzieję na poluzowanie kaftanów bezpieczeństwa. W 1959 r. na rynku pojawił się haloperydol – jeden z najczęściej przepisywanych leków przeciwpsychotycznych.

Dalszy rozwój farmakologii ugruntował przekonanie, że podłożem schizofrenii są niedobory niektórych substancji przenoszących w mózgu impulsy nerwowe. Zwłaszcza neuroprzekaźnika dopaminy, której deficyt u wielu chorych zaczął być skutecznie likwidowany za pomocą neuroleptyków pierwszej, a od mniej więcej początku lat 90. drugiej generacji.

Różnica między nimi polegała na gorszej tolerancji i większej liczbie skutków ubocznych starszych leków, które łatwo były zauważalne przez otoczenie (chory się ślinił, miał maskowaty wyraz twarzy, pojawiały się silne drżenia rąk i nóg). Konsekwencją stosowania drugiej generacji leków jest co prawda przyrost wagi, senność i zmiany metaboliczne (skutkujące wzrostem poziomu lipidów, cukrzycą, problemami sercowo-naczyniowymi), ale to jedyna cena za uwolnienie od psychoz i są one dużo chętniej przyjmowane przez pacjentów, gdyż wyraźnie poprawiają ich samopoczucie. Jeśli leki I generacji pozwoliły chorym opuścić szpitale, to neuroleptyki II generacji uwolniły ich od stygmatyzacji i ułatwiają powrót do społeczeństwa.

Prawdziwy postęp w leczeniu schizofrenii zapewniły leki o przedłużonym działaniu. Przynoszą porównywalną ulgę od objawów, a chory nie musi o nich pamiętać każdego dnia. Ich pierwsze formy w zastrzykach były bowiem podawane raz na dwa tygodnie, dziś można je przyjmować co miesiąc, a w niektórych krajach już nawet w odstępach trzymiesięcznych. Im dłuższy czas niezależności pacjenta pod kontrolą leków, tym lepiej dla niego (kolejny epizod schizofrenii jest na dłużej odsunięty w czasie, a może w ogóle się nie zdarzyć), korzystają na tym również opiekunowie i z punktu widzenia finansowego cały system opieki psychiatrycznej.

Tabletkę można połknąć lub o niej zapomnieć. Po wykonaniu zastrzyku lek pozostaje w organizmie i działa przez miesiąc, a w przypadku niektórych najnowszych specyfików (co prawda niedostępnych jeszcze w Polsce) nawet przez kwartał. Dzięki temu pacjenci nie czują się obciążeni psychotropami ani nawet leczeniem psychiatrycznym. Często wyniki kuracji w przewlekłych chorobach psychicznych bardziej zależą od tego, jak i czy w ogóle pacjent przyjmuje swój lek, niż od potwierdzonej badaniami stuprocentowej skuteczności.

Nie można się jednak dać zwieść samej farmakologii. Badania pokazują, że zastosowanie wyłącznie chemii w leczeniu schizofrenii przynosi gorszy efekt niż dodanie do niej psychoterapii. A łączenie wsparcia psychicznego z biologicznym wyrównaniem deficytów neuroprzekaźników w ośrodkowym układzie nerwowym daje lepsze rezultaty niż stosowanie tych metod osobno.

***

Czwórka do pokonania

MIT 1: Chorzy na schizofrenię są niebezpieczni i nieprzewidywalni

Chorzy na schizofrenię są postrzegani jako osoby dziwne, bez emocji, bezkrytyczne, zimne i zagrażające otoczeniu. W odróżnieniu od np. osób cierpiących na depresję, chorujący na schizofrenię są „odczłowieczani” i wzbudzają zdecydowanie mniej empatii. Zamykają się przed nimi drzwi pracodawców, przyjaciół, a często również rodziny.

Mit o niebezpieczeństwie płynącym z ich strony często rozpowszechniany jest przez produkcje filmowe i media. Dane statystyczne mówią zupełnie coś innego – osoby chorujące na schizofrenię stanowią zwykle mniej niż 1 proc. wśród sprawców przestępstw we współczesnych metropoliach. Znacznie częściej bywają jednak ich ofiarami. Z racji choroby nie potrafią bronić swych granic.

MIT 2: Chorzy nie potrafią okazywać i nie rozumieją emocji

Badania wskazują, iż ich życie emocjonalne może być dość bogate i potrafią doświadczać emocji o nasileniu podobnym do przeżywanych przez innych ludzi. Niestety, zwykle nie potrafią mówić o swoich emocjach, rozpoznawać ich ani prawidłowo nazywać.

MIT 3: Chorzy na schizofrenię to osoby upośledzone umysłowo

Schizofrenia nie wiąże się z niższym stopniem inteligencji. Często, wręcz przeciwnie, osoby chore cechują się niezwykle wysokim poziomem uzdolnień matematycznych lub artystycznych. Miewają również tak zwaną pamięć absolutną. Wielu chorych jest znanych ze względu na swoje osiągnięcia, np. Fryderyk Nietzsche, Immanuel Kant, John Nash, laureat Nobla w dziedzinie ekonomii, Wacław Niżyński, jeden z najwybitniejszych tancerzy i choreografów, oraz pisarze Jack Kerouac i Philip K. Dick. Niestety, w wielu wypadkach choroba znacznie utrudnia edukację i karierę zawodową, a co za tym idzie samodzielne, dorosłe życie.

MIT 4: Schizofrenia wyklucza z życia

Prawidłowe leczenie i psychoterapia potrafią w przypadku tej choroby w znaczącym stopniu wyeliminować objawy choroby i umożliwić pacjentowi normalne funkcjonowanie w społeczeństwie. Osoby chorujące na schizofrenię mogą być dobrymi rodzicami i pracownikami. Funkcjonowanie chorych w społeczeństwie jest również istotnym czynnikiem motywującym do leczenia i wspierającym ten proces. Niestety, jak pokazują statystyki, aktywność zawodowa osób z rozpoznaną chorobą psychiczną jest bardzo niska – tylko co dziesiąta osoba cierpiąca na schizofrenię znajduje zatrudnienie.

***

Wśród omamów i urojeń

Jak pokonałam swoje głosy” to tytuł jednego z rozdziałów książki „Umacnianie i zdrowienie” wydanej w 2015 r. przez Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, na którą składają się osobiste doświadczenia pacjentów dotkniętych schizofrenią. Magdalena Czarnek, członkini krakowskiego Stowarzyszenia Otwórzcie Drzwi, o swoich głosach pisze w nim tak: „Początkowo słyszałam je niewyraźnie, potem coraz głośniej. Mówiły mi, żebym się zabiła, że jestem szatanem, że jestem Chrystusem, że mam do spełnienia misję zbawienia świata przez swoją rytualną śmierć, oczywiście samobójczą”. Pojawiły się też urojenia. „Czułam się cały czas śledzona, obserwowana, gdy jechałam autobusem, słyszałam, jak ludzie się ze mnie śmieją, obgadują. Do tego pojawiło się poczucie kompletnego oderwania od siebie, odrealnienia własnej osoby i nierealności otaczającego mnie świata”.

Inna pacjentka, Aleksandra Kożuszek, zaangażowana we wrocławski ruch Ex-In i program Otwartego Dialogu, w tej samej książce opowiada, jak przez dwa miesiące żyła w świecie omamów wzrokowych, węchowych i słuchowych: „Wydawało mi się, że to ja jestem przyczyną całego zła na świecie, że wymyśliłam wszystkie rodzaje tortur. Prześladował mnie swąd spalonych przeze mnie zwłok i płomienie. Myślałam, że z mojego ukochanego tatusia zrobiłam mydło, i płakałam, kiedy koleżanka chciała je ode mnie pożyczyć. Towarzyszyło temu ogromne poczucie winy i lęk. Zapadałam się w otchłań, z której nie było wyjścia”.

Omamy i urojenia uważane są za podstawową cechę kliniczną schizofrenii.

Osoba doznająca OMAMÓW przeżywa spostrzeżenia, które nie znajdują się w jej otoczeniu lub w ogóle nie istnieją, ale ona umiejscawia je w otaczającej rzeczywistości. Jeśli są to omamy wzrokowe, chory może dostrzegać postacie, przedmioty, zwierzęta, jakby znajdowały się przed nim lub obok niego. Mogą być bardzo powiększone lub mikroskopijnej wielkości. Raz są statyczne (wpatrzona w chorego twarz zza okna), kiedy indziej ruchliwe, układające się w sceny filmowe. W przypadku omamów słuchowych dźwięki docierają z zewnątrz, czasem ze znacznej odległości (nawet z zaświatów). Mogą to być bardzo proste trzaski lub szmery, ale często chory słyszy głosy, śpiewy, dzwony. Nierzadko są to rozmowy prowadzone jakby pomiędzy dwoma lub kilkoma osobami, wyrażające pogróżki, nakazy, polecenia. Omamy czuciowe polegają na odczuwaniu rozmaitych doznań na skórze lub narządach wewnętrznych. Może to być np. poruszanie się mrówek, robaków pod skórą. Chory może też odczuwać ściskanie mózgu, przemieszczanie serca, wątroby lub inne zmiany zachodzące pod wpływem rzekomych sił nakierowanych na jego organizm. Przy omamach smakowych i węchowych, które często występują wspólnie, chory odczuwa zmieniony smak potraw, czuje przykre, odrażające zapachy lub swąd gazu – co interpretuje urojeniowo jako zamach na własne życie. Niektóre doznania trudno mu nazwać, jak np. zapach nieba.

Wymienionym powyżej omamom towarzyszy poczucie realności, a więc chory przekonany jest o ich rzeczywistym istnieniu. Nie ma wątpliwości, że spostrzega rzeczywistość prawidłowo, czyli widzi, słyszy i czuje to, o czym mówi.

Również UROJENIA są fałszywymi sądami, ale osoba ze schizofrenią wypowiada je z głębokim przekonaniem o ich prawdziwości. Nie koryguje ich mimo ewidentnych dowodów błędności. Systematyka urojeń jest bardzo bogata, a treść urojeń często obejmuje kilka wymienionych poniżej typów:

prześladowcze (z głębokim przeświadczeniem chorego, że ktoś czyha na jego życie: inni ludzie, szatan, instytucje, jak np. FBI), dość często łączą się z omamami;

somatyczne (czyli zniekształcenia ciała) oparte są na fałszywym przekonaniu, że twarz przybrała oblicze zwierzęcia albo organy wewnętrzne nie funkcjonują prawidłowo;

wielkościowe odnoszą się do przekonania o absurdalnie wielkiej mocy własnej osoby (niepospolitych cechach umysłu, pozycji zawodowej, sławie, boskości);

poniżenia, grzeszności i winy, za które czeka kara i za które trzeba odpokutować, niekiedy mają związek z urojeniami hipochondrycznymi (zachorowanie na groźną chorobę);

oddziaływania – chory ma przeświadczenie, że na jego ciało lub umysł ktoś wpływa bezpośrednio lub poprzez aparaturę.

Treść urojeń może być bardzo zróżnicowana i dotyczyć dowolnego tematu: zazdrości, zdrady, owładnięcia obcą siłą, naruszenia prywatności.

Ja My Oni „Rady na kłopoty ze sobą i z innymi” (100114) z dnia 21.11.2016; Udręki innych; s. 84
Oryginalny tytuł tekstu: "Nadrzeczywistość, czyli dlaczego schizofrenia, ta zupełnie niezaraźliwa udręka duszy, budzi wciąż taki lęk"
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną