Od dziesiątek lat dość powszechnie pokutuje błędne i szkodliwe założenie, że testy psychologiczne przewidzą przyszłe zachowanie człowieka oraz że na tej podstawie psychologowie powiedzą, czy ktoś się do czegoś nadaje albo nie. Polski ustawodawca oczekuje, by badać testami kandydatów do posiadania broni, a także do bycia sędzią. Posłowie mówią: „Zbadajcie to »ankietką« i powiedzcie – może mieć/być czy nie”. Nasi parlamentarzyści (a zapewne i duża część społeczeństwa) nie są osamotnieni w tym ślepym pędzie. W USA – mekce światowej psychologii osobowości i psychologii społecznej – CIA oczekuje, że za pomocą testów psychologowie namierzą przyszłego Snowdena. Kilka miesięcy temu psycholożka pracująca dla CIA – dr Ursula M. Wilder – na łamach „Studies in Inteligence”(flagowego czasopisma agencji) postawiła tyleż śmiałą, co niepotwierdzoną badaniami tezę, że przyszłym Snowdenem będzie psychopatyczny narcyz (co byłoby ułamkiem ułamka społeczności CIA). Zakłada ona, że dobrze dobrana bateria testów pozwoli odsiać dobrych pracowników od potencjalnych zdrajców, którzy chcieliby wykraść szpiegowskie tajemnice.
Przypadki klasyczne
Dlaczego powyższe oczekiwania są błędne? Wyobraźmy sobie, że wkraczamy do seminarium duchownego i badamy kleryków. Załóżmy, że rozdając testy, chcemy dowiedzieć się, w jakim stopniu osoby te mają osobowość predysponującą do niesienia pomocy. Zważywszy miejsce badania i to, że siedzący tam młodzi mężczyźni są na początku życiowej drogi, która ma polegać na oddaniu się drugiemu człowiekowi, możemy śmiało przyjąć, że wynik będzie niezwykle budujący: sami altruiści. Wyobraźmy sobie teraz, że badani, wypełniwszy „ankietki”, wychodzą z sali, udając się na ważne spotkanie (np.