Eliza była elegancka. Nienaganna fryzura, stroje znakomicie dobrane do każdej zawodowej okazji. Łagodny ton głosu. I promienny uśmiech. Jej zwierzchników wszystko to wprawiało w dobry nastrój i utwierdzało w przekonaniu, że gdzie jak gdzie, ale w jej dziale sprawy mają się dobrze. Podwładni Elizy byli odmiennego zdania. Dla nich bowiem miała ona zarezerwowaną inną twarz. Taką, która z elegancją nie miała wiele wspólnego.
Schemat był zawsze ten sam. Nowego pracownika traktowała jak ulubione dziecko. Pogaduszki, kawki (uwielbiała zdrobnienia), chwalenie za sam fakt przyjścia do pracy. Zachęcanie do kreatywności i dzielenia się pomysłami na nowe projekty i aktywności, które mają przyciągnąć klientów. I na reformę w dziale, bo („między nami mówiąc”) trzeba w nim zrobić porządek. Niektórzy po jakimś czasie zauważali, że Eliza nie rozmawia, tylko przepytuje: „Tak naprawdę tego nie rozumiem, musisz mi dokładniej wytłumaczyć” – mawiała coraz częściej. Że spotkania się mnożą. „Może przyjdziesz do mnie jeszcze raz za godzinę. Co prawda bardzo jestem zajęta, ale to dla mnie ważne” – podkreślała. Że godziny pracy zaczynają być płynne, bo Eliza jest „tak zawalona”, że czas na kolejne rozmowy, tym razem telefoniczne, znajduje mocno po godz. 20. „Przecież nikt o tej porze nie udaje się spać, prawda?” – rzucała, niby to przepraszając. „A musimy mieć to na jutro, zrobisz to dla mnie, prawda?”. I od czasu do czasu w oczach Elizy pojawiały się łzy. „To z wyczerpania, nie przejmuj się mną, tyle mam na głowie” – łkała.
Później zaczynały się wymówki, a ton głosu zmieniał się z łagodnego na protekcjonalny. Jak to – wniosek jeszcze nie napisany (choć pracownik dopiero co wrócił z jej gabinetu po trzecim tego dnia spotkaniu)?