Oto kilka hipotez o genezie religii najgoręcej dyskutowanych w ostatnich latach:
Umysłowy pasożyt. Słynny brytyjski ewolucjonista Richard Dawkins jest przekonany, że z darwinowskiego punktu widzenia religia nie ma sensu. Nie służy ani pojedynczym osobnikom, ani całym społecznościom, bo przemoc, jaką wywołuje, przynosi więcej strat niż zysków. Jak zatem wytłumaczyć jej wszechobecność? Wiara jest umysłowym wirusem, sprytnym memem. Pojęcie to ukuł przed laty sam Dawkins – mem byłby odpowiednikiem genu, potrafiącym powielać się, przeskakując z umysłu do umysłu.
„Dobór naturalny wbudował w dziecięcy mózg skłonność do wierzenia w to, co mówią rodzice i starszyzna plemienna. Takie posłuszeństwo oparte na zaufaniu sprzyja przeżyciu. Od posłuszeństwa opartego na zaufaniu blisko jednak do bezwarunkowego podporządkowania, a skutkiem tego jest podatność na zarażenie umysłowym wirusem. (...) A, co wielce prawdopodobne, dziecko, gdy dorośnie i samo dorobi się potomka, przekaże mu (lub jej) to wszystko, co samo wie – i wiadomości pożyteczne, i bzdury – z tą samą zaraźliwą powagą i wiarą” – pisze Dawkins w „Bogu urojonym”.
Produkt uboczny. Z kolei Steven Pinker, znany neuropsycholog z Uniwersytetu Harvarda, uważa, że religia może być produktem ubocznym umysłu, tzn. takich jego funkcji, jak przypisywanie myśli i uczuć innym osobom. Człowiek potrafi wyciągać wnioski na temat stanu umysłów innych ludzi, nawet jeśli ich nie widzi. A stąd już tylko mały krok do przypisywania zdolności myślenia rzeczom, które nas otaczają. Ponadto, według Pinkera, istnieje w nas wrodzona skłonność do dostrzegania projektu – jeśli patrzymy np. na zegarek, to myślimy, że musiał go zaprojektować i wykonać jakiś konstruktor. Podobnie dzieje się, gdy obserwujemy otaczającą nas przyrodę – jesteśmy skłonni twierdzić, że stanowi ona dzieło jeszcze większego konstruktora.
Podobnego zdania jest Pascal Boyer, francuski antropolog pracujący w Centre National de la Recherche Scientifique oraz na Uniwersytecie w Waszyngtonie. W wydanej, również po polsku, książce zatytułowanej „I człowiek stworzył bogów...” pisze, że ludzka psychika składa się z podzespołów odpowiedzialnych za specyficzne funkcje. W toku ewolucji wykształcił się np. system wykrywania potencjalnych źródeł zakażeń, stąd wzięły się religijne tabu dotyczące nieczystego jedzenia czy rytuał obrzezania. Z kolei moduł służący snuciu domysłów na temat tego, co mogą wiedzieć inni ludzie (np. o mnie samym) oraz jakie mają intencje, zrodził przekonania o istnieniu duchów czy demonów, dysponujących wiedzą na temat każdego naszego uczynku. Natomiast wrażenie stałej obecności jakiejś nadprzyrodzonej istoty to sprawka nadplanowej aktywności systemu wykrywania drapieżnika.
Matt Ridely, brytyjski biolog i popularyzator nauki, upatruje źródeł wiary w głęboko zakorzenionym w naturze ludzkiej instynkcie wzajemności i wymiany. Jeśli ja daję coś tobie, to oczekuję rewanżu. „Często i powszechnie antropomorfizujemy świat przyrody jako system społecznych wymian. (...) Jeśli cieszymy bogów – ofiarami, darami żywności czy modlitwami – oczekujemy, że nas nagrodzą zwycięstwem w wojnie, dobrymi zbiorami czy biletem do raju” – pisze Ridley w książce „O pochodzeniu cnoty”.
Społeczny klej. Hipoteza produktu ubocznego nie jest jednak dominująca wśród ewolucjonistów. Wielu sądzi, że wiara w świat nadprzyrodzony pojawiła się, gdyż jej wyznawcy byli faworyzowani przez dobór naturalny. A to oznacza, że religia musiała przynosić im bardzo wymierne korzyści w walce o byt. Tak twierdzi m.in. amerykański ewolucjonista David Sloan Wilson z Binghamton University. Uważa on, że plemię, które potrafiło stworzyć religię nakłaniającą jego członków do nieustępliwej walki, obrony swoich za wszelką cenę, przestrzegania zasad wewnątrz grupy, wygrywało w konkurencji z niereligijnymi plemionami.
Koncepcja ta ma jednak tę słabość, że odwołuje się do teorii doboru grupowego. Według niej w walce o byt rywalizują nie jednostki, ale całe grupy. Te, które okażą się lepiej przystosowane, przetrwają, a słabsze z czasem znikną. Kłopot z doborem grupowym jest taki, że jednostki poświęcające swój interes na rzecz ogółu narażone są na działanie oszustów. Można to zobrazować tak: gdy jedni będą bohatersko ginąć za plemię, inni sprytnie zadekują się na tyłach. Z czasem liczba spryciarzy wzrośnie tak, że osłabi grupę.
Niewątpliwie jednak religia łączyła członków plemion poprzez bardzo silny mechanizm rozróżniania swój–obcy. „Uniwersalizm współczesnego chrześcijaństwa przesłania oczywisty fakt nauczania religijnego, a mianowicie, że niemal zawsze podkreślało ono różnicę: my kontra oni; Izraelita i Filistyn; Żyd i nie-Żyd, zbawiony i potępiony, wierzący i poganin; protestant i katolik; hindus i muzułmanin; sunnita i szyita. Religia uczy swoich wyznawców, że są wybranym ludem i że ich najbliżsi rywale są pogrążonymi w mrokach barbarzyństwa głupcami lub wręcz podludźmi. Nie ma w tym nic szczególnie zaskakującego, skoro większość religii rozpoczęła się jako oblężony kult w podzielonych plemiennie, pełnych przemocy społeczeństwach” – uważa Matt Ridley.
Boski gen. Psycholog Thomas Bouchard pracujący na University of Minnesota twierdzi na podstawie badań bliźniąt jednojajowych (identycznych pod względem genetycznym), że skłonność do posiadania doznań mistycznych jest zapisana w DNA. Także Dean Hamer, genetyk z Narodowych Instytutów Zdrowia w Bethesda pod Waszyngtonem, pisze w swojej książce „The God Gene” (Boży gen), że wiarę religijną mamy zakodowaną w genach. Choć jednocześnie szczerze przyznaje, że naukowcy nie mają pojęcia, czym dokładnie jest to biologiczne podłoże i jak działa mechanizm wiary w naszym ciele.
Na razie amerykańskiemu uczonemu udało się, dzięki badaniu bliźniąt jednojajowych, zidentyfikować gen noszący nazwę VMAT2, który wydaje się mieć wpływ na zainteresowanie światem nadprzyrodzonym. Skądinąd wiadomo, że VMAT2 jest zaangażowany w proces wydzielania w mózgu neuroprzekaźników, czyli substancji chemicznych odpowiedzialnych za komunikację między neuronami.
Dostrzec niewidzialne. Nasz mózg niewątpliwie dysponuje również silną skłonnością do wyszukiwania w strumieniu chaotycznych informacji jakichś wzorów, regularności. Tłumaczy się to tym, że np. dostrzeżenie zakamuflowanego w zaroślach drapieżnika – kształtu albo barw tygrysa – nieraz ratowało życie. U wielu ludzi mózgi nadgorliwie wyszukują regularności. Tym można wytłumaczyć dostrzeganie na szybach czy korze drzew wizerunków Matki Boskiej z dzieciątkiem etc., gdy zupełnie przypadkowe plamy wydają się układać w sensowne kształty.
Okazało się, że osoby, które przejawiają skłonność do dostrzegania m.in. kształtów czy wzorów tam, gdzie ich w rzeczywistości nie ma, charakteryzują się zwiększoną aktywnością prawej półkuli mózgu. Jest ona nazywana półkulą artystyczną, bo z grubsza rzecz biorąc związana jest m.in. z wyobraźnią. Lewa natomiast to tzw. półkula akademicka, bardziej odpowiedzialna m.in. za myślenie logiczne i racjonalną analizę. W pewnym badaniu poproszono ludzi, by spróbowali znaleźć związek pomiędzy odległymi znaczeniowo wyrazami, używając lewej bądź prawej półkuli (patrzyli raz prawym, raz lewym okiem). Używając prawej półkuli ludzie o większej skłonności do wiary w zjawiska paranormalne szybciej stwierdzali, iż np. lew i paski kojarzą się im z tygrysem. Tymczasem niektórzy niewierzący w ogóle nie potrafili dostrzec jakiegokolwiek powiązania.
Wyzwanie dla socjobiologii. Trudno z tych naukowych puzzli ułożyć jakiś jeden spójny obraz genezy religii. Uczeni nie są zgodni choćby co do tak podstawowej kwestii, czy wiara w świat nadprzyrodzony wyewoluowała, gdyż była korzystna dla jednostek tworzących społeczności, czy też jest to tylko produkt uboczny, który przypadkowo wyrósł na mechanizmach głęboko zakorzenionych w ludzkiej psychice. Pod koniec lat 70. ubiegłego wieku Edward O. Wilson, profesor Uniwersytetu Harvarda i twórca socjobiologii, czyli dyscypliny mającej wyjaśnić wszelkie zachowania człowieka w kategoriach biologicznych, uznał, że zjawisko religii stanowi dla tej nowej dziedziny największe wyzwanie. „Nawet jeśli procesy religijne mają podstawę materialną, która jest w zasięgu konwencjonalnej nauki, odnalezienie jej jest rzeczą trudną” – pisał w swojej książce „O naturze ludzkiej”. Fenomen religii nadal prowokuje do poszukiwania naukowych wyjaśnień.
Marcin Rotkiewicz
Publicysta naukowy POLITYKI