Niezbędnik

Słowniki sieciowe

Polityka
Zachodnia prasa pisze o nowym zjawisku wpływającym na język. To uspołecznienie tworzenia słowników. W Polsce też już to mamy.

W 2011 r. agenci federalnego Biura ds. Alkoholu, Tytoniu i Broni prowadzili śledztwo w sprawie Amerykanina, któremu w sklepie z militariami skonfiskowali pistolet ze zmienionym numerem seryjnym. Po powrocie do domu mężczyzna napisał na Face­booku, że ma zamiar to murk właściciela sklepu. Chcąc sprawdzić wagę groźby, agenci zajrzeli do serwisu Urban Dictionary, gdzie potwierdzili, że slangowe murk, to stłuc, obić.

Urban Dictionary doczekał się kilku papierowych edycji. Trafił też do amerykańskiej telewizji i stał się jedną z najpotężniejszych sił dokumentujących współczesny język ulicy i Internetu. Jest w dziedzinie języka tym, czym Facebook jest w sferze komunikacji. Idea jest prosta: to internauci proponują definicje nowych słów, a potem inni internauci oceniają trafność tych definicji, dzięki czemu przypadkowy użytkownik serwisu trafia najpierw na te najbardziej precyzyjne i oddające istotę rzeczy. Urban Dictionary (urbandictionary.com) jest więc słownikiem społecznościowym.

Oczywiście nikt nie zabrania anonimowym internautom dopisywania definicji powszechnie znanych słów obecnych w języku od dawna. I znajdziemy takie również w Urban Dictionary, gdzie wyraz table (stół) zyskuje znaczenie obelgi, a sun (słońce) dostaje definicję the damn motherfucker responsible for heating us up (ten cholerny sukinsyn, który nas podgrzewa). Ale nie tych szuka się w pierwszej kolejności w słownikach pokroju Urban Dictionary. Takie miejsca mają zdefiniować język na etapie przedsłownikowym. Liczą się tu neologizmy, które wyrastają z innych neologizmów – np.

Niezbędnik Inteligenta „O języku” (100060) z dnia 23.10.2012; KOMUNIKACJA JĘZYKOWA; s. 90
Reklama