Leo Szilard, wybitny fizyk, bez udziału którego pierwszy reaktor jądrowy nie powstałby w Ameryce, a bombę atomową wynaleźliby Niemcy albo Rosjanie, pytany o kosmitów mawiał, że wcale nie trzeba ich szukać daleko. Obcy są tutaj, na Ziemi – i są Węgrami. Tak się jakoś wówczas, czyli w latach 30. i 40. ubiegłego wieku, złożyło, że opuszczający zagrożoną nazizmem Europę przedstawiciele tej nacji wnieśli niebywały wręcz wkład w rozwój nauki i techniki. Gdyby nie aktywność uczonych takich jak Szilard, Eugene Wigner, Edward Teller czy John von Neumann, świat wyglądałby dziś zupełnie inaczej i przypominał, zapewne, alternatywną rzeczywistość z „Człowieka z wysokiego zamku” Philipa K. Dicka (powieści, w której państwa osi wygrywają wojnę). Mówiąc inaczej – Węgry zrzuciły na świat desant geniuszy takiej miary, że wydawało się to mieć kosmiczną wręcz proweniencję.
Szilard podejrzewał Węgrów o nieziemskie pochodzenie z jeszcze jednego powodu – ich mowy, niepodobnej do żadnego z języków sąsiednich nacji do tego stopnia, że wciąż trwają dyskusje na temat jego pochodzenia. Mowa Węgrów musiała przyjść z kosmosu. Szilard dotknął sedna problemu w ewentualnej komunikacji z obcymi cywilizacjami.
Lingua cosmica
Nie ma pewności, kiedy padły pierwsze konkretne propozycje nawiązania kontaktu z mieszkańcami innych planet. Carlowi Friedrichowi Gaussowi, niemieckiemu uczonemu wielu talentów, przypisuje się na przykład pomysł, by w syberyjskiej tundrze uprawiać, dosłownie, figury geometryczne. Drzewa i zboża sadzone tak, by utworzyły ilustrację twierdzenia Pitagorasa (trójkąt i trzy prostokąty), miałyby dawać dobrze widoczne z kosmosu świadectwo naszego istnienia oraz inteligencji.