Na opiekę zdrowotną można wydawać krocie – tak jak czynią to na przykład Amerykanie – a zarazem nie mieć imponujących wskaźników zdrowotnych. Wszystkie społeczeństwa poszukują optymalnego modelu służby zdrowia i więcej tu porażek niż sukcesów. Racjonalność ekonomiczna załamuje się pod presją praktycznie nieograniczonego popytu na usługi medyczne. A aplikowany w tej dziedzinie rachunek kosztów rodzi rozliczne patologie.
Oto dyrektor jednego ze szpitali w woj. śląskim wolał niedawno zamówić transport lotniczy dla przewożonego do sąsiedniego miasta chorego, choć przejazd karetką byłby dużo tańszy, a czas dowiezienia porównywalny. Ale za karetkę dyrektor musiałby zapłacić z własnego budżetu, zaś za helikopter zapłacił wojewoda.
Oto duży szpital kliniczny, w którym blok operacyjny pracuje przez kilkanaście godzin dziennie. Setki pacjentów ratują tu swoje zdrowie, ale kilkanaście procent ulega zakażeniom podczas zabiegów i leczenia. To oczywiście zwiększa koszty obsługi tych chorych, którzy wymagają dłuższych hospitalizacji, a nierzadko wytaczają szpitalowi procesy. Ale personel ma za nic reżimy higieniczne, a dyrekcja oszczędza na zakupie pojemników z mydłem, ręczników papierowych lub materiałów medycznych z antybakteryjnymi zabezpieczeniami. W szpitalnej księgowości bowiem wydatki na materiały higieniczne figurują w zupełnie innym zestawieniu niż zakupy leków, a zaskarżane w sądach kwoty ostatecznie wypłacane są z budżetu państwa.
Profilaktyka, głupcze!
Ilekroć ktoś upomina się w Ministerstwie Zdrowia o sfinansowanie tej czy innej procedury medycznej, refundację leku lub liczy na zakup nowego sprzętu, słyszy podobną odpowiedź: komu mielibyśmy zabrać? Odebrać garstce dzieci z rzadkimi chorobami kosztujący setki tysięcy złotych specyfik, by kupić za to dużo tańsze leki dla kilkuset chorych na raka prostaty?