Niezbędnik

Co widać?

Pierwszy urbanistyczno-architektoniczny ranking polskich miast

Na zdjęciu wrocławianie świętują przyznanie miastu tytułu Europejskiej Stolicy Kultury 2016. Ale z pierwszego miejsca w naszym rankingu pewnie też się ucieszą. Na zdjęciu wrocławianie świętują przyznanie miastu tytułu Europejskiej Stolicy Kultury 2016. Ale z pierwszego miejsca w naszym rankingu pewnie też się ucieszą. Adam Lach / Napo Images
Przez cały rok opisywaliśmy w POLITYCE: Warszawę, Wrocław, Łódź, Rzeszów, Katowice, Białystok, Kraków, Toruń, Bydgoszcz, Poznań, Szczecin, Trójmiasto, Lublin i Olsztyn. Aspekt architektoniczny i urbanistyczny był tylko jednym z wątków całego cyklu. Prezentowany ranking podsumowuje tę opowieść też tylko z jednej perspektywy: tego, jak się polskie miasta prezentują.
Nowoczesny gmach Filharmonii Szczecińskiej ma szansę stać się nową ikoną miasta.Robert Stachnik/Reporter/EAST NEWS Nowoczesny gmach Filharmonii Szczecińskiej ma szansę stać się nową ikoną miasta.

Znany poznański architekt i urbanista Jerzy Gurawski powiedział ponoć kiedyś (cytuję na odpowiedzialność innego architekta Bolesława Stelmacha): „Gdziekolwiek jestem w Polsce – jestem w Kutnie”. I trudno nie zgodzić się z tym stwierdzeniem. Bo praktycznie w każdym średnim i dużym mieście znajdziemy to samo: chaotyczne i zaniedbane przedmieścia, mało przyjazne kompleksy blokowisk wzniesione w kolejnych dekadach, estetyczny śmietnik reklamowy, efekciarską i ignorującą otoczenie architekturę współczesną, osiedla jednorodzinnych minipseudodworków, zapuszczone tereny poprzemysłowe.

Na szczęście każde miasto ma też wizualny rys osobisty, który pozwala odróżnić je od Kutna, zachęca do zwiedzania. Ale też istnieje coś takiego jak genius loci, który sprawia, że w jednych miastach czujemy się wyśmienicie, a z innych mamy ochotę szybko wyjechać. I rządzi tu dość prosta zasada: im łagodniej historia obeszła się z miastem, tym bardziej (nie tylko ze względu na zabytki) jest pociągające dziś.

Przez cały rok opisywaliśmy w POLITYCE: Warszawę, Wrocław, Łódź, Rzeszów, Katowice, Białystok, Kraków, Toruń, Bydgoszcz, Poznań, Szczecin, Trójmiasto, Lublin i Olsztyn. Aspekt architektoniczny i urbanistyczny był tylko jednym z wątków całego cyklu. Prezentowany ranking podsumowuje tę opowieść też tylko z jednej perspektywy: tego, jak się polskie miasta prezentują. Rzecz jasna istnieją dwie, nie zawsze pokrywające się, optyki: przybysza i mieszkańca. Oceniając architekturę, musimy raczej przyjąć owo spojrzenie z zewnątrz, ale trzeba pamiętać, że za piękną fasadą często może kryć się uciążliwe życie. Toruńska Starówka z turystycznego punktu widzenia stanowi wręcz ideał, ale dla większości mieszkańców – koszmar.

W naszym rankingu uwzględniliśmy 20 kategorii oceny. Są wśród nich kryteria dość oczywiste, jak „rewitalizacja” czy „architektura współczesna”, ale są też takie, które opierają się jedynie na subiektywnych odczuciach autora, jak „miejsca magiczne”, „ład estetyczny” czy „ogólna dynamika miasta”. Wszystkie oceny powstały w oparciu o własne obserwacje autora (po kilkudziesięciu dniach spędzonych wyłącznie na przemierzaniu polskich miast) oraz na podstawie rozmów z mieszkańcami, lokalnymi władzami, miejskimi aktywistami, architektami i urbanistami. Ostateczną odpowiedzialność biorę na siebie.

Maksymalnie można było zdobyć 190 pkt. W dziewięciu kategoriach punkty są dzielone (np. 5+5). Pierwsza jest ocena za potencjał, czyli za to, co miasto otrzymało w spadku po historii i przeszłych pokoleniach – druga za to, jak sobie z ową spuścizną radzi, jak ją zagospodarowuje i chroni. W jakim stopniu władze starają się kierować nowoczesnymi standardami przyjętymi w rozwoju miast – ekologia, dbałość o przestrzeń publiczną, o pieszych i rowerzystów, ochrona dorobku historycznego, przeciwdziałanie negatywnym procesom urbanistycznym jak dezurbanizacja, gentryfikacja centrów, grodzenia itp. – a na ile je lekceważą.

A oto krótki komentarz do przyjętych w rankingu kryteriów:

1. Ład urbanistyczny. To zdecydowanie najważniejszy czynnik kształtujący charakter i wygląd miast i dlatego do zdobycia było aż 20 pkt. Lista solidarnie popełnianych przez polskie miasta grzechów jest długa jak gdański Falowiec. Począwszy od tych (które zresztą gnębią większość światowych aglomeracji), jak rozlewanie się zabudowy czy wyludnianie się centrów, po dość specyficzne, jak grodzone osiedla, niezagospodarowane tereny należące do kolei lub upadłych zakładów, infrastrukturę drogową i społeczną nienadążającą za budownictwem mieszkaniowym, lekkomyślną gospodarkę gruntami itd. Przypadłości te dotykają wszystkie miasta w kraju. Duże – bo walka o przestrzeń jest tu bardziej zawzięta; i mniejsze – bo obowiązuje tam zasada „nasz inwestor – nasz pan”.

2. Ład estetyczny. Mamy swój efektowny wkład w antyestetykę miast świata: szalejącą pastelozę, która peerelowskie osiedla (a jest ich sporo) zamieniła w jakieś oniryczne siedliska kultury campu. Mamy też jeden z najwyższych na świecie czynników zagęszczenia reklam na km kw. Ale to nie wszystko. Masowo zalegające psie kupy na trawnikach i worki ze śmieciami – gdziekolwiek. Krzywe chodniki, zabazgrane elewacje, tandetną małą architekturę. I zbiorową wierność zasadzie: „Polak na zagrodzie równy wojewodzie”, co powoduje, że w trzech sąsiadujących ze sobą budynkach każdy będzie miał inny kolor elewacji, inny kąt nachylenia dachu, inny rodzaj ogrodzenia. Praktycznie tylko Rzeszów stara się z tym walczyć, jednak chaos często zastępując kiczem. Inni, zdaje się, w mniejszym lub większym stopniu, odpuścili sobie.

3. Przestrzenie publiczne. Kiedyś tę rolę odgrywały rynki i główne place w mieście, później różne skwery, parki. Tzw. wielkopowierzchniowy handel sprawił, że w ostatnich dwu dekadach rodacy najbardziej polubili przestrzenie centrów handlowych. Dziś jednak miasta coraz bardziej ochoczo powracają do kreowania nowych miejsc spotkań. Na ogół obowiązuje jeden banalny wzór: połać granitowych płyt, ławeczki, drzewa w betonowych donicach, stylizowane latarnie i fontanna (najlepiej multimedialna). Dylemat: uproszczona estetyka i wygoda pielęgnowania czy atmosfera? – zazwyczaj rozstrzygany jest na korzyść wygody. Nieco lepiej jest z miejscami o rekreacyjnym charakterze: nad rzeką, w parku, ale nimi cieszyć się można tylko przez część roku. „Przestrzeń publiczna nie jest nam dana, tylko raczej jest nam wszystkim zadana” – pisał kiedyś krytyk i kurator architektury Kuba Szreder. Okazuje się, że tę lekcję dobrze odrobili dotychczas nieliczni (zmodernizowany Rynek w Białymstoku czy Wyspa Młyńska w Bydgoszczy). Ale przynajmniej zaczęli się uczyć.

4. Stare Miasta. Teoretycznie jest dobrze. Strumień unijnych pieniędzy sprawił, że niemal wszystkie są już odnowione, z nowymi elewacjami (gorzej z wewnętrznymi podwórkami i standardem mieszkań), chodnikami, latarniami czy ławeczkami. Zatarły się też różnice między tymi oryginalnymi (Lublin, Kraków, Toruń) a tymi odbudowanymi, będącymi kopiami lub nawet wariacjami na temat przeszłości (Warszawa, Gdańsk). Ale też polityka władz miejskich pod hasłem „wszystko dla turystów” niezauważenie sprawiła, że większość starówek zamieniła się w skanseny. Poznikały piekarnie, szewcy, warzywniaki. Są puby, bary, kluby i całodobowe sklepy z alkoholem. Stare Miasta wymierają. W Toruniu 30 proc. lokali to pustostany, w Krakowie na Starym Mieście mieszka tylko kilkaset osób, reszta to biura. Ludzie uciekają, bo nie da się tu żyć. W ciągu dnia koegzystencja mieszkańców i przyjezdnych wydaje się niezła, ale wieczorami, szczególnie w największych miastach, Stare Miasta nieodwołalnie przejmują w posiadanie przybysze z innych dzielnic, miast, państw.

5. Architektura przełomu wieków. Do niedawna to nie była żadna atrakcja, ot, ciągi kamienic, z reguły secesyjnych, niekiedy modernistycznych, najczęściej jednak we wszystkich możliwych stylach neo- (neobarok, neogotyk itd.). Jednak wraz ze strumieniem pieniędzy z UE wiele z nich wypiękniało, a spod liszajów brudu i zaniedbania zaczęła przebijać prawdziwa uroda. A równocześnie powrócił sentyment do tradycyjnych, z XIX i początków XX w., ulic – z pierzejami, podwórkami, bogato zdobionymi elewacjami. Największe ich bogactwo posiada Łódź i, jak na swoje możliwości, robi wiele, by znów jaśniało. Ciągle niewystarczająco wykorzystany jest duży potencjał Poznania, Szczecina, Bydgoszczy czy Katowic.

6. Dziedzictwo PRL. To właściwie dwa rodzaje miejskich przestrzeni.

Po pierwsze, te wykreowane w czasach realnego socrealizmu, jak Nowa Huta w Krakowie, MDM i Muranów w Warszawie czy Osiedle Dąbrowskiego w Rzeszowie. Przez wiele lat tępione z paragrafu „architektura”, dziś wyraźnie powracają do łask, zazwyczaj z paragrafu „urbanistyka” – sensownie i na ludzką miarę zaprojektowanych osiedli.

Po drugie, to przestrzenie projektowane od lat 60. do 80. XX w. Przytłaczają wizerunek miast blokowiskami, megasypialniami, jak toruńskie zrośnięte ze sobą Rubinkowo i Na Skarpie (80 tys. mieszkańców), łódzka Retkinia (70 tys.), wrocławski Gaj, gdańska Zaspa, rzeszowskie Nowe Miasto (po 30 tys.) czy katowickie Osiedle Tysiąclecia (25 tys.). Spuścizna to zazwyczaj wstydliwa, ale przez swą skalę nieuchronna. Z jedynym powszechnym patentem na powstrzymanie ich degradacji: docieplaniem połączonym z estetycznie koszmarną tzw. pastelozą. Aliści w tej masie „domów z betonu” zdarzają się architektoniczne perełki, powstałe jakby wbrew czasom: nowatorskie i wyrafinowane. Jak warszawskie dworce PKP, katowicki Spodek czy poznański Okrąglak. I to one, wraz z co ciekawszymi socrealistycznymi osiedlami, punktują w tej kategorii.

7. Architektura współczesna. W miastach, które przyciągają licznych inwestorów i same dysponują sporymi budżetami, powstaje jej najwięcej. Przoduje stolica, za nią Wrocław, Poznań i Kraków. Lokomotywami tego składu nowoczesności są przede wszystkim inwestycje użyteczności publicznej, akademickie i miejskie, rzadziej biurowe i mieszkaniowe. Zaś maszynistami, takie pracownie, jak Maćków, Kuryłowicz, JEMS, Ingarden&Ewy, Stelmach. Przy coraz większym udziale architektów ze świata, którzy seryjnie zaczęli wygrywać ważne architektoniczne konkursy. Na szczęście przechodzi już moda na postmodernizm; kolorowy i efekciarski, ale schlebiający raczej niewyrafinowanym gustom.

8. Rewitalizacje. Lider jest niekwestionowany: Łódź. Miasto już dość dawno postawiło na rewitalizację poprzemysłowych obiektów i konsekwentnie ów program realizuje. Manufaktura, Lofty Scheiblera, elektrownia EC2 to najbardziej spektakularne przykłady. Ale jest też kilkadziesiąt dalszych! W innych miastach bywa różnie. Prywatny kapitał z reguły omija takie przedsięwzięcia, chyba że uda się do szczątkowo zachowanej starej zabudowy dostawić nowe obiekty. Niekiedy w rewitalizację inwestują samorządy i są to zazwyczaj projekty wzorcowe, jak Teatr Stary w Lublinie, Muzeum AK w Krakowie, Muzeum Powstania Warszawskiego czy niektóre kopalnie na Śląsku. Jednak jest tu dużo więcej do zrobienia, niż już zrobiono.

9. Bramy do miasta, czyli dworce kolejowe i lotniska. Trzeba przyznać, że sporo się tu zmieniło. Większość miast doczekała się naprawdę nowoczesnych terminali lotniczych, a niektóre z nich (np. Lublin, Wrocław, Rzeszów) zaskakują też dobrą architekturą. A że część lotnisk nie ma uzasadnienia ekonomicznego to już inna kwestia. Inaczej sprawa ma się z dworcami kolejowymi. Tam gdzie ograniczono się wyłącznie do ich starannej rewitalizacji, efekty są z reguły bardzo dobre (Wrocław, Lublin, Gdańsk, Warszawa, Białystok). Znacznie gorzej, gdy zaczęto przy nich majstrować. Polegało to z reguły na łączeniu dworca z nowym centrum handlowym. Kiepskie efekty oglądać można w Krakowie i Katowicach, wręcz tragiczne – w Poznaniu. Gdyby nasz ranking przeprowadzono za rok, zapewne wysoko ocenione zostałyby Bydgoszcz i Łódź, gdzie powstają nowe obiekty, oraz Toruń (remont).

10. Pakiet unijny. Czyli ulubiony sposób zagospodarowywania przez prezydentów miast dotacji z Unii Europejskiej. Pełna opcja obejmuje: centrum kongresowe, halę widowiskowo-sportową, stadion, aquapark, fontannę multimedialną. Rzadziej salę koncertową, budynek muzeum lub teatru. Niekiedy park technologiczny. Budowane często bez rzetelnej oceny efektywności ich dalszego wykorzystania i bez zagwarantowania środków potrzebnych do utrzymywania przez kolejne lata też potężnej infrastruktury. Efektowne zabawki, które fundują sobie, z reguły na wyrost, władze miasta i które mają stanowić świadectwo ich prorozwojowego i proeuropejskiego myślenia. Zazwyczaj tworzą wyraźne akcenty w pejzażu miasta, choć z architektonicznego punktu widzenia nie zawsze są to projekty udane. Bywają jednak fantastyczne, jak Filharmonia w Szczecinie czy Centrum Kulturalno-Rozrywkowe na Jordankach w Toruniu. Niekiedy traktowane są jako absurdalne atuty w rywalizacji nieodległych miast, jak Torunia i Bydgoszczy, Gdańska i Gdyni czy Krakowa i Katowic.

11. Magnesy. W wyścigu miast o uwagę i przychylność turystów tzw. atrakcje stają się coraz częściej podstawową kartą przetargową. Najważniejsze są oczywiście zabytki. Ale coraz częściej sięga się po inne, wcześniej niestosowane magnesy: zabytki architektury inżynieryjnej (np. mosty) i przemysłowej, bunkry i forty, a nawet architekturę socrealistyczną i modernistyczną. Atrakcją Szczecina i Łodzi są niezwykłe cmentarze, Gdańska – tereny postoczniowe, Krakowa – nowe sanktuaria, a Rzeszowa – kładka dla pieszych.

12. Miejsca magiczne. Dzielą się na dwie kategorie: turystyczne i swojskie. Zwiedzający tłoczą się na starówkach, a lokalsi mają swoje miejsca, niekiedy naprawdę urzekające i wcale nie tak bardzo ukryte. Kompleks: Sępolno + Park Szczytnicki + zoo + Hala Stulecia we Wrocławiu. Twierdzę Wisłoujście czy Biskupią Górkę w Gdańsku. Nikiszowiec w Katowicach. Śródkę w Poznaniu. Przedmieście Bydgoskie w Toruniu. Miejsca magiczne to najlepsza przyprawa do smakowania miast.

13. Zieleń. W sytuacji gdy kiepsko radzimy sobie w miejskim budownictwie z tzw. architekturą zrównoważoną i rozwiązaniami proekologicznymi, naturalna zieleń staje się największym atutem. Np. liczący 900 ha las w stolicy, 1200 ha w Łodzi (największy europejski kompleks leśny w granicach miasta) czy 101 tys. drzew i krzewów posadzonych w latach 2004–12 w Rzeszowie. Tereny zielone obejmują 59 proc. obszaru Bydgoszczy, 54 proc. – Katowic, 50 proc. – Lublina czy 40 proc. – Warszawy. Zdecydowanie wyróżniamy się w tej klasyfikacji na tle dużych europejskich aglomeracji. Co ważne, okazale prezentujemy się we wszystkich kategoriach: miejskich lasów, parków, rezerwatów przyrody, roślinności sadzonej wzdłuż ulic, skwerów i trawników. Zielone kliny wbijające się nieprzerwanym pasmem zza rogatek aż do centrów miast to absolutny unikat (Poznań, Białystok, Szczecin).

14. Woda. Ostatnia dekada to czas, gdy miasta zwracają się ku wodzie (rzekom, jeziorom i stawom). Wzorcowym przykładem jest Warszawa, przez całe dziesięciolecia odwrócona plecami do Wisły. Dziś nad rzeką zdaje się bić towarzyski puls miasta, przynajmniej od wiosny do jesieni, a poczynione inwestycje (bulwary po lewej stronie, a plaże i naturalne ścieżki po prawej) nie mają sobie równych. Doskonale radzi sobie z oswajaniem wody Bydgoszcz, nieźle Gdańsk (te możliwości!), Poznań czy Katowice. Zaskakująco słabo, mimo wielkiego potencjału, Wrocław.

15. Okolice, czyli naturalne dopełnienie walorów miasta. Przyroda, ale też małe urokliwe miasteczka, zabytki, trasy turystyczne. Są ośrodki, których okolice wręcz kipią od piękna i atrakcji. Jak Wrocław, Kraków czy Gdańsk. Inne, jak Warszawa, Łódź czy Toruń, tych atutów mają dużo mniej. Nie ich wina, ale ich strata.

16. System komunikacyjny. W sporym stopniu zdeterminowany przez czynniki historyczne. Dwa momenty w ostatnim półwieczu zaważyły szczególnie na tym, jak ów system wygląda dziś. Pierwszy to bezkompromisowe modernistyczne projekty, tworzone od lat 60. do 80. XX w. bez żadnego szacunku dla tradycyjnej tkanki miasta, które sprawiły, że wiele śródmieść zostało przeciętych na pół nowymi arteriami. Kiedyś były symbolem nowoczesności, dziś są jak szpetne szramy. Al. Solidarności w Lublinie, Trasy W-Z w Poznaniu (nieodwracalnie zniszczony Ostrów Tumski) i Wrocławiu (wzmocniona dodatkowo groteskowym gigantycznym węzłem estakad na pl. Społecznym), Drogowa Trasa Średnicowa w Katowicach – przykłady można by mnożyć.

I etap drugi, ostatnia dekada, gdy dzięki środkom z UE większość miast zafundowała sobie bezkolizyjne obwodnice i szybkie trasy do nich prowadzące. Można wręcz przyjąć, że stworzenie własnej obwodnicy – lub choćby ćwierćobwodnicy – to była główna ambicja większości prezydentów.

17. Sztuka w mieście. Zachód już dawno pokochał artystyczne instalacje zdobiące skwery, place, ulice. W Polsce proces przechodzenia od tradycyjnych pomników ku współczesnej sztuce przebiega dość opornie, a stołeczne afery towarzyszące najpierw palmie, a ostatnio tęczy, są tego najlepszym dowodem. Zamiast więc sztuki prawdziwie nowoczesnej, której najwięcej zobaczymy chyba w przestrzeni Poznania, miasta wybierają na ogół wariant pośredni, pseudonowoczesny – różnych ławeczek i innych realistycznych, kameralnych statui upamiętniających znanych lokalsów. Nieźle rozwija się jedynie sztuka murali, odgrywająca podwójną rolę: dekoracji i przykrywki dla zaniedbanych fragmentów miasta, a najlepiej radzą sobie z nią Łódź, Gdańsk, Gdynia, Katowice, obiecująco Kraków i Wrocław.

18. Odpór centrom handlowym. Polskie miasta bardzo kiepsko radzą sobie z inwazją wielkopowierzchniowego handlu i anektowaniem przezeń najbardziej atrakcyjnych miejsc w newralgicznych punktach. Wybroniła się jedynie Warszawa, która do swego Śródmieścia wpuściła tylko Złote Tarasy, oraz – na razie – Lublin. Centra wielu miast zostały jednak wręcz zmasakrowane przez handlowe galerie, by wspomnieć Szczecin czy Poznań. W Rzeszowie na jednego mieszkańca przypada prawie 1,5 m kw. powierzchni handlowej w galeriach, co oznacza, że wszyscy rzeszowianie zmieściliby się tam naraz i to ze swoimi łóżkami.

19. Odpór reklamom. Tu świętych nie ma. Poziom zaśmiecenia dużych ośrodków banerami, reklamami, szyldami, billboardami jest przerażający. Najwięcej punktów otrzymał Kraków za stworzenie Parku Kulturowego na Starym Mieście i w okolicach Wawelu. Oczyszczone z reklam ulice ujawniły tam całe swe piękno. Inni próbują półśrodków (Poznań, Gdańsk). Ale tak naprawdę walka z reklamami to wielkie pasmo porażek.

20. Ogólna dynamika. Okoliczność niezwykle ulotna, ale przecież nie wydumana. Wystarczy spędzić w nowym mieście kilka dni, by już wyczuć, czy rozwija się prężnie, w ludziach jest energia i chęć zmian, władze wzmacniają miejską adrenalinę. Czy – wręcz przeciwnie – płynie dość bezwolnie na falach historii, a rezygnacja jest wyczuwalna silniej niż wiara, że będzie lepiej.

Podsumowanie

Zaskoczeń w sumie nie ma. Najwięcej punktów zdobył Wrocław, który jest uważany przez wielu rodaków za wizerunkowo atrakcyjne miasto. Z rankingu wynika stara prawda, że duży więcej ma, ale i więcej może. Większe i z bogatszą przeszłością miasta hojniej obdzieliła historia, a dziś – dzięki większym budżetom i dużemu zainteresowaniu inwestorów – mogą się lepiej rozwijać. Te mniejsze miały ostatnie lata tłuste niemal wyłącznie dzięki unijnym funduszom, które napływały, różnymi zresztą strumykami (budżety miejskie, wojewódzkie, centralne, akademickie). Jedne miasta potrafiły owe możliwości wykorzystać maksymalnie, inne – nieco przespały.

I jeszcze jedna uwaga. Słabe prawo w połączeniu ze skomplikowaną strukturą własności sprawiają, że nie tak łatwo sprawić, by polskie miasta piękniały i wyzbywały się tego, co szpetne. Władze miejskie biorą cięgi, ale często są bezradne wobec tego, co robią (a właściwie, czego nie robią) właściciele działek, począwszy od takich potentatów, jak PKP czy spółki Skarbu Państwa, a na prywatnych właścicielach skończywszy. Wielu rzeczy można im już zakazać, ale niewiele – nakazać. Samorządy zresztą często są same sobie winne, przeciągając w nieskończoność uchwalanie tzw. miejscowych planów zagospodarowania. Bez nich miejscy szkodnicy mogą hulać i hasać do woli.

Niezbędnik Inteligenta „Miasta i ludzie” (100086) z dnia 03.11.2014; Miejskie wybory; s. 53
Oryginalny tytuł tekstu: "Co widać?"
Reklama
Reklama