SŁAWOMIR SIERAKOWSKI: – Czy weszliśmy już w epokę post-demokracji?
ALEKSANDER KWAŚNIEWSKI: – Na pewno ma sens mówienie o demokracji w kryzysie. Jest kilka przyczyn. Pierwsza to rewolucja technologiczna, która dramatycznie zmieniła sposób komunikowania się ludzi. Ona nie jest skończona, bo przed nami robotyzacja, rozwój sztucznej inteligencji, a to może jeszcze bardziej zmienić demokrację. Po drugie, rewolucja demograficzna, która wynika ze zjawisk migracyjnych i z procesów starzenia się. Dziś większe znaczenie niż podziały klasowe czy rasowe ma podział na pokolenie cyfrowych tubylców i cyfrowych imigrantów – takich jak ja. Nie ma też już partii ludowych z milionami aktywnych członków płacących składki. Są zamiast tego wydarzenia medialne i skrajne komunikaty. To zupełnie inna polityka niż ta za moich czasów, raptem kilkanaście lat temu.
Jako polityk przeszedł pan przez trzy epoki: komunistyczne zacofanie, demokratyczną politykę i dzisiejszą post-politykę. Co się najbardziej zmieniało?
Gdy zaczynałem w latach 80., to mówiło się, że media są czwartą władzą. Dziś tak już nikt nie powie, bo media są albo pierwszą, albo drugą władzą. Dysponują niesamowitymi możliwościami, zarówno tradycyjne, jak i społecznościowe. Zyskały tak ogromną siłę, że to one w istocie kreują bohaterów, obalają pomniki, organizują rewolucje społeczne, produkują newsy i fake newsy. Można z jednej strony żałować, że polityka tak bardzo musi się liczyć z tą nową rolą mediów, ale z drugiej strony jestem realistą i wiem, że współczesny polityk nie może tego ignorować.
Pan nie ma konta ani na Twitterze, ani na Facebooku.
Uważam, że politycy w ogóle powinni korzystać z tych instrumentów dość wstrzemięźliwie.